2013/03/12

Przelotem

W ostatni weekend ogarnął mnie szał zakupowy. Nieudany całkowicie. Zamiary były i na nich się skończyło (portfel skakał z radości i kręcił piruety,a gdyby mógł, zapewne merdałby ogonkiem). Wpadłam zatem do butiku Le Labo i przetestowałam co nieco mocno przelotem: Rose 31 i Santal 33. Czyli tym razem recenzje na szybko.

Rose 31 to według wszelkich opisów róża dla mężczyzn. Ja tam nie jestem pewna. Niezbyt męska to kompozycja. Ale co ja tam wiem. Po moich doświadczeniach z różą chyba nikt nie ma wątpliwości - na mojej skórze to róża. Nie, raczej Róża albo RÓŻA. Mocna, słodka, wiercąca w nosie, na słodkawej ściółce z gwajaka i czystka, w którą wplątało się kilka wiórków cedrowych. Jest też mydełkowe piżmo (na szczęście jest to mydełko mocno luksusowe, a nie Biały Jeleń), zaledwie okruszek kadzidła, który bardzo szybko gdzieś się ulatnia, a oud trwa tylko kilka pierwszych minut. Róża się panoszy, w pewnym momencie przekształca się w lekko chemiczną/plastikową wersje róży, której towarzyszą mocno zwierzęce nuty (stawiam na kastoreum), a na koniec znowu się wysładza. I taka już zostaje. Nawet mój towarzysz niedoli zwanej życiem kręcił nosem, że się wypachniłam różą i że on nic więcej nie czuje (i żebym mu już więcej łapy spryskanej Rose 31 do wąchania nie dawała). 


No ale co ja mogę. Jestem różanym potworem, którego to, że jest różanym potworem wcale nie cieszy. Na skórze osób normalnych zapach na pewno jest piękny... i zdecydowanie mniej różany.

Santal 33 to zupełnie inna historia. Piękna postać sandałowca. Oszałamiająca, bogata, choć z odrobiną słodyczy. Sandałowiec jest gesty, bardzo gęsty, orzechowo-kremowy, jak ten z Tam Dao Diptyque, ale nie tak oleisty. Mówiąc dokładniej, Santal 33 jest pięknie suchy, szeleści papirusem i wiórkami cedru, fiołek też raczej jak podsuszany niż taki dopiero co zerwany. Irys jest delikatny (co uważam za zaletę, bo generalnie nie jesteśmy zbyt ze sobą zaprzyjaźnieni) i jakby skórzasty. Wyraźnie czuć też kardamon, no i oczywiście skórzane nuty, które trwają do samego końca. Nie są zbyt nachalne, ale tworzą wspaniałą ramę dla okazałego płótna sandałowca. Zapach jest tak ciekawy, tak piękny, że przez chwile rozważałam zakup choćby i ociupinki, choćby 15 ml... ale jeszcze nie tym razem (tak, moja minimalistyczna dusza czuje się czasem mocno przytłoczona nadmiarem flakonów na półce i powstrzymuje mnie przed popełnianiem małych głupstw, takich między 15 a 100 mililitrów). Choć kto wie, co się jeszcze między nami wydarzy.  W końcu nam razem dobrze.


Ryc. 1-2. Mr. Cheddar. Mój prywatny ogrzewacz kolan.

Nuty zapachowe:

Rose 31: absolut róży, esencja róży, kmin, olibanum, cedr, czystek, gwajak, piżmo, oud, wetiwer, ambra, nuty zwierzęce 

Santal 33: australijski sandałowiec, papirus, cedr, kardamon, irys, fiołek, ambroksan, akordy skórzane 




2013/03/03

XY

Generalnie nie uznaję podziału na perfumy przynależne danej płci. Każdy ma wolną wolę, każdy niech pachnie według własnego uznania. Kwiaty pięknie zakwitają na męskiej skórze, zapachy cięższe cudownie rozwijają się na skórze kobiety. Amen. Jest jednak w niektórych zapachach coś tak mocno działającego na wyobraźnię, że wąchając daną kompozycję, od razu widzimy piękną, delikatną białogłowę w zwiewnej jedwabnej sukience lub ogorzałego słońcem mężczyznę... koniecznie z obnażonym torsem. I dziś właśnie opowiem o takim zapachu, który nieodłącznie kojarzy mi się z wyjątkowo męskim mężczyzną, twardzielem o szorstkich, mocnych dłoniach i hipnotyzującym spojrzeniu spod gęstych brwi, twardzielem, który sprosta wszelkim przeciwnościom losu. 


Czyli kolejny zapach z grupy tych o czarniejszym odcieniu czarnego po Black Afgano Nasomatto. Tym razem materiał jest równie ciężki. Dosłownie. Duro Nasomatto.

Otwarcie jest bardzo mocne: gorący, parujący rum, a może nawet grog, ale bez cytrusowych dodatków, gęsty, oleisty oud o najpiękniejszym odcieniu ciemnego, dymnego drewna, skóra, niemal jak palona na ognisku, piwniczna, ciemna paczula. Jest czarno, gęsto, zawiesiście. Dosłownie kilka sekund później wybucha  kolejna salwa armatnia: całe góry różnego rodzaju drewna: suchy cedr, twardy dąb, wenge, oleisty sandałowiec, ciepły kaszmeran, a do tego szary, drgający dym, żywiczne kadzidło, kardamon, rozkruszona lekko gałka muszkatołowa. Zapach jest ciemny, dymny, niebywale bogaty. Wyjątkowo mocno działa na wyobraźnie. Od razu przywołuje na myśl męską skórę, zmarszczone brwi, drgające węzły mięśni kształtujących smukłą, gibką, a jednocześnie silną sylwetkę, pewny siebie chód, szorstki, niski, niemal gardłowy głos.


Wszystkie elementy wirują, łączą się w idealną jedność. Z czasem zapach łagodnieje, ale tylko odrobinę. Po prostu wyraźniej czuć aromat wenge, miękkiego kaszmeranu, suchego cedru. Dochodzi też jakby z oddali delikatna poświata jałowca.


Agar cały czas pięknie drga na skórze. Wytraca swoją oleistość, schnie, ale nadaj jest bardzo gęsty. Zastanawiało mnie, skąd znam dokładnie taką jego postać. I w końcu przypomniało mi się - to rozrobiony spirytusem Black Agar z Perfumer's Apprentice. Zawiesisty, balsamiczny, dymny, czarny, ciężki. I taki agar pozostaje do samego końca. I choć już nie wybuchają kolejne salwy, choć wir aromatów jest coraz słabszy, zapach trwa na skórze długie godziny.



Rok: 2007
Nos: Alessandro Gualtieri 
Nuty zapachowe: skóra, drewna, przyprawy

Ryc. 1 -3. Zdjęcia promocyjne serialu "Hell on Wheels". Na zdjęciach Anson Mount jako Cullen Bohannon.