W ostatni weekend ogarnął mnie szał zakupowy. Nieudany całkowicie. Zamiary były i na nich się skończyło (portfel skakał z radości i kręcił piruety,a gdyby mógł, zapewne merdałby ogonkiem). Wpadłam zatem do butiku Le Labo i przetestowałam co nieco mocno przelotem: Rose 31 i Santal 33. Czyli tym razem recenzje na szybko.
Rose 31 to według wszelkich opisów róża dla mężczyzn. Ja tam nie jestem pewna. Niezbyt męska to kompozycja. Ale co ja tam wiem. Po moich doświadczeniach z różą chyba nikt nie ma wątpliwości - na mojej skórze to róża. Nie, raczej Róża albo RÓŻA. Mocna, słodka, wiercąca w nosie, na słodkawej ściółce z gwajaka i czystka, w którą wplątało się kilka wiórków cedrowych. Jest też mydełkowe piżmo (na szczęście jest to mydełko mocno luksusowe, a nie Biały Jeleń), zaledwie okruszek kadzidła, który bardzo szybko gdzieś się ulatnia, a oud trwa tylko kilka pierwszych minut. Róża się panoszy, w pewnym momencie przekształca się w lekko chemiczną/plastikową wersje róży, której towarzyszą mocno zwierzęce nuty (stawiam na kastoreum), a na koniec znowu się wysładza. I taka już zostaje. Nawet mój towarzysz niedoli zwanej życiem kręcił nosem, że się wypachniłam różą i że on nic więcej nie czuje (i żebym mu już więcej łapy spryskanej Rose 31 do wąchania nie dawała).
No ale co ja mogę. Jestem różanym potworem, którego to, że jest różanym potworem wcale nie cieszy. Na skórze osób normalnych zapach na pewno jest piękny... i zdecydowanie mniej różany.
Santal 33 to zupełnie inna historia. Piękna postać sandałowca. Oszałamiająca, bogata, choć z odrobiną słodyczy. Sandałowiec jest gesty, bardzo gęsty, orzechowo-kremowy, jak ten z Tam Dao Diptyque, ale nie tak oleisty. Mówiąc dokładniej, Santal 33 jest pięknie suchy, szeleści papirusem i wiórkami cedru, fiołek też raczej jak podsuszany niż taki dopiero co zerwany. Irys jest delikatny (co uważam za zaletę, bo generalnie nie jesteśmy zbyt ze sobą zaprzyjaźnieni) i jakby skórzasty. Wyraźnie czuć też kardamon, no i oczywiście skórzane nuty, które trwają do samego końca. Nie są zbyt nachalne, ale tworzą wspaniałą ramę dla okazałego płótna sandałowca. Zapach jest tak ciekawy, tak piękny, że przez chwile rozważałam zakup choćby i ociupinki, choćby 15 ml... ale jeszcze nie tym razem (tak, moja minimalistyczna dusza czuje się czasem mocno przytłoczona nadmiarem flakonów na półce i powstrzymuje mnie przed popełnianiem małych głupstw, takich między 15 a 100 mililitrów). Choć kto wie, co się jeszcze między nami wydarzy. W końcu nam razem dobrze.
Ryc. 1-2. Mr. Cheddar. Mój prywatny ogrzewacz kolan.
Nuty zapachowe:
Rose 31: absolut róży, esencja róży, kmin, olibanum, cedr, czystek, gwajak, piżmo, oud, wetiwer, ambra, nuty zwierzęce
Santal 33: australijski sandałowiec, papirus, cedr, kardamon, irys, fiołek, ambroksan, akordy skórzane