Różnie reaguję na zapachy bogate. Muszę przyznać, że generalnie jako minimalistka, bardzo cenię zapachy, które komponowane wokół niewielu składników, potrafią na skórze rozbrzmieć najcudowniejszą symfonią. Nadmiar bardzo często mnie przeraża, czuję się w nim wyobcowana, odizolowana, mam odczucia klaustrofobiczne, niemal duszę się (w przenośni i dosłownie, uwzględniając często duszący nadmiar elementów, z których kompozycja powstała). Wiem jednak, że są kompozycje bogate, w które mnogość składników skomponowano w minimalistyczny sposób, uwzględniając ich podobne brzmienia, tony, a nawet całe akordy, że grają niemal jak jeden instrument, pozwalając sobie jedynie na drobne niuanse i ozdobniki... a swoim urokiem sprawiają, że nie chce się ich rozbierać na czynniki pierwsze.
Jedną z takich bogatych kompozycji jest Black Afgano Nasomatto. Nikt nie wie, co tak naprawdę w tych perfumach tkwi, gdyż twórca zdradza tylko jeden, jedyny składnik. Jednak mój nos wychwytuje w nim o niebo więcej.
Black Afgano jest kompozycją narkotycznie odurzającą. Początek to kilkusekundowy zapach świeżo zmielonej kawy, który w mgnieniu oka zmienia się w aromat ziemi. Czarnoziemu, wilgotnego, bogatego w składniki odżywcze, z mnóstwem zbutwiałych listków i gałązek, fusów kawy, na których wyrastają zielone smukłe źdźbła wetiweru. Po chwili wilgotność ziemi zmienia się i pojawia się piwniczna paczula, ostra, gryząca w nos, nie do końca wysuszone, powoli skręcające się długie liście tytoniu. W nos uderzają raz za razem salwy gęstego, oleistego sandałowca, skóry, lepkich, ciemnobrunatnych żywic, cielistego labdanum i cedru. Nie wiem, jak pachnie haszysz (który jest właśnie tym jedynym odkrytym przed światem składnikiem perfum), ale zgaduję, że musi to być ta trudna do sprecyzowania nuta, która wierci w nosie, jest gęsta, ciemna, lekko słodkawa, orzechowa, ostra. Jest też oud. Ale nie ten dominujący, odstręczający, a bardziej przypominający czyste, nieokorowane drewno. Twardy.
To jest naprawdę wejście smoka. Mocne kopnięcie. Zapach jest głośny, krzyczy z mojej skóry setkami głosów, to chór, ale złożony z samych basów (głównie basso serioso i basso profondo) oraz barytonów dramatycznych. Dudniący. Kolor płynu i korka flakonu wspaniale oddają ducha tych nut. Niemal czarny, gęsty, nasycony. Czuje się, że zapach ma fakturę, jakby był płachtą z ciężkiego, czarnego pluszu.
Z czasem się zmienia. Łagodnieje. Przestaje być ziemisty, piwniczna paczula znika, znikają też wszelkie twarde, czarne niemal aromaty, pojawia się coraz więcej brązu, miękkości, słodyczy, delikatności. Głównie wybija się orzechowy, kremowy sandałowiec, zapach staje się coraz bardziej balsamiczny, niemal aksamitny. I orzechy, dużo orzechów, tłustych, rozcieranych w palcach. Do tego po odrobinie słodkiej, puszystej wanilii, okrągłej, gładkiej, bursztynowej niemal ambry i ciepłego, cielistego labdanum. Raz na jakiś czas pojawia się i znika, jak delikatne powiewy, aromat siana. Całość zaczyna się robić coraz bardziej przytulna, wygodna, bezpieczna, ale nadal absolutnie niebanalna, milusia, prawdziwie słodka czy niewinna. Jest jak wielki kocur moszczący się na kolanach, ale od czasu do czasu wysuwający pazury... ni to w geście pieszczot, ni ostrzeżenia.
I generalnie niewiele się już w tym zapachu zmienia. Jakby przechodził dwa główne stadia - od czarnego do brązowego.
Co jest ciekawe w kompozycji Nasomatto: choć zapach jest bardzo bogaty, gęsty od aromatów i trwa na skórze bardzo długo, nie jest z tych, które opanowują całe pomieszczenie i rozprzestrzeniają się jak gaz, wypełniając każdą wolną przestrzeń, a potem zostają jeszcze długo po tym, jak osoba je nosząca pomieszczenie opuściła. Trwa w miarę blisko skóry, nie na tyle jednak, żeby należało wwąchiwać się mocno, żeby go poczuć, i odstaje na tyle, że druga osoba poczuje go przy bliższym kontakcie.
Rok: 2009
Nos: Alessandro Gaultieri
Nuty zapachowe: haszysz
Ryc. 1. http://solongasitisblack.com
Ryc. 2. http://ipadinsight.com
Ryc. 3. http://hdwallpapers.biz
Ryc. 4. http://www.luckyscent.com