2014/01/23

Krótka historia / Short story

English version below

Dziś być może jedna z najkrótszych recenzji, jakie znaleźć można na Silva rerum. Czemu? Bo zapach z tych, co to nie ewoluują, nie zmieniają się, nie przechodzą nagłych, ba, nawet wielce powolnych metamorfoz. To zapach statyczny, nieruchomy, niezmienny. Pure Oud od Kiliana.

Na skórze Pure Oud rozbrzmiewa oudem gęstym, pięknym, lekko przytęchłym, niemal zakurzonym, nie nazbyt lekarstwianym, nienadmiernie zwierzęcym, balsamicznym z odrobiną goryczki i nieznacznie kwaskowymi niuansami, które bardzo w oudzie lubię. Do tego wilgotne, gorzkawe drewno, niewielka ilość przypraw (w tym zaledwie szczypta szafranu i raczej pyliste, bardziej pikantne nuty korzenne), niezapisane karty grubego, suchego, starego papieru i kilka przerzucanych z ręki do ręki grudek mirry. I jak rozbrzmiewa, w taki sam sposób też cichnie, aż w końcu milknie (ciut za szybko, jeżeli ktoś miałby życzenie poznać w tej kwestii moje skromne zdanie).


Oczywiście, jako agarowy ekstremista chciałabym, aby oudu w tym oudzie było więcej. Żeby był jeszcze gęstszy, dosadniejszy. Żeby był mniej grzeczny, a bardziej niepoprawny i zadziorny. No i żeby był bardziej ruchliwy, mniej stateczny. Nie mówię, że kompozycja nie jest dobra. Wręcz przeciwnie, kompozycja jest świetna i oudowa. Może sama bym nie kupiła flakonu, bo skromny budżet wolałabym przeznaczyć na coś z większym przytupem, ale jeżeli komuś zapach nie przypadł do gustu i ciąży mu buteleczka, której rodzina i znajomi nawet za darmo nie chcą przygarnąć, to ja mogę się "poświecić" i przysposobić malucha. Obiecuję, że będzie u mnie szczęśliwy.


Rok: 2009
Nos: Calice Becker
Nuty zapachowe: szafran, oud, cypriol, gwajak, balsam copahu, czystek, mirra


Today's review may be one of the shortest ones you can find on Silva rerum. Want to know why? Because this fragrance belongs to the group of fragrances which do not evolve, do not change a bit, do not undergo any kind of metamorphosis. This scent is static, still, constant. Pure Oud By Kilian.

On a skin Pure Oud sounds with  notes of thick, beautiful oud, a little musty, almost dusty, not too much medicine-like, not excessively animalic, balsamic with just a hint of bitterness and slightly acidulous nuances, the way I like acidity in agarwood. Oud blends with a damp, bitterish wood, small amount of spices (just a pinch of saffron and powdery and spicy notes), thick, dry, old sheets of paper and few small pieces of myrrh. Unchanged sound of Pure Oud lasts, then fades and finally disappears (too quick for my liking, if someone wishes to know my humble opinion). 


Obviously, as an agar extremist I wish there were more oud in this oud. I wish it were thicker, stronger, not so polite and civil but uncontrollable and pugnacious. And definitely more changeable, less static. I am not saying that this composition isn't good. Quite opposite. Composition is great and oudy. Probably I wouldn't buy it for myself, because I could use my very small budget on something with bigger oomph. But if someone has a bottle he or she doesn't like, bottle which is rather a huge burden not even family and friends are willing to take from this person for free, I can "sacrifice" myself and I will adopt this sad Pure Oud. I promise, I  will make this juice happy.


Year: 2009
Nose: Calice Becker
Notes: saffron, oud, cypriol, gaiac wood, copahu balm, ciste, myrrh

Ryc. 1 i 3. www.etsy.com  KalstekPhotography
Ryc. 2 i 4. www.luckyscent.com

2014/01/22

Czekając na Godota / Waiting for Godot

English version below

Po długiej przerwie wróciłam. Najpierw zwaliła mnie z nóg grypa gigant, na dobrą sprawę utrzymująca się przez niemal trzy tygodnie, potem wybyłam na krótkie wakacje w cieplejszym klimacie, po powrocie męczył zatkany nos... wszystko sprzysięgło się przeciwko rzetelnemu testowaniu. Jedyne co mogę uczynić, to postarać się nadrobić braki w notkach. A że robiąc ostatnio porządek w próbkach, całkiem zamierzenie umieściłam wszystkie fiolki z nutą oudu w jednym pudełku, niewykluczone, że właśnie nastąpi zalew agarowych wpisów. Jakby to ładnie sformułować - mnie to nie przeszkadza, a was lojalnie uprzedzam. 

Na pierwszy ogień coś, co zalega u mnie od dawna i ciąży, bo przy każdym uniesieniu pokrywki pudełka otwiera dziób jak nieopierzony pisklak i domaga się, no może nie jedzenia, ale zdecydowanie uwagi. No to chlup!

Po lekturze nut Agar Musk Ramona Monegala założyłam, że zapach będzie na pewno fantastyczny i testowanie go okaże się całkiem przyjemne. I gdyby nie to, że nastawiłam się na oud i skórę...


Otwarcie jest piękne: zielona, sprężysta wetyweria, duża ilość aromatycznej, sypkiej, delikatnie korzennej gałki muszkatołowej, ambroksan i suchy, drzewny oud. Nuta oudu jest bardzo ciekawa, pozbawiona wszelkich medycznych, gorzkich, lizolowych, zatęchłych odcieni. Niestety, dość szybko znika. Na zawsze. Znika też gałka muszkatołowa. Na jej miejsce, natomiast, wskakują czyste, grzeczne białe piżmo, iso e super, w niespecjalnie dużej ilości, ale wyczuwalne, i odrobina kaszmeranu. Na tym etapie kompozycja nie jest zła (wetyweria jest naprawdę cudnej urody), wydaje mi się jednak ciut zbyt banalna, zbyt łagodna, zbyt podobna do znanych mi kompozycji (ma coś w sobie z Cashmere for Men Cristiano Fissore), co nie byłoby wadą, gdyby nie to, że czuję się, jakbym czekała na Godota, czyli oud i skórę. I tak czekam. I czekam. I czekam.


Mam nieodparte wrażenie, że ktoś mnie wystrychnął na dudka i obserwuje zza zakrętu, ewentualnie filmuje ukrytą kamerą. A może po prostu pan Monegal nie lubi mojej skóry (a spędziłam z nim nawet noc i co przysunęłam ramie do nosa, do nozdrzy docierały tylko iso e, ambroksan, kaszmeran i źdźbło wetywerii). Gdyby nie to, że się nastawiłam na mocniejsze doznania, zapach określiłabym jako ciekawy, dobrze się noszący, z zastrzeżeniem, że jednak syntetyczna ambra i syntetyczne drwa są bardzo zauważalne. Niemniej brak oudu i powalająca cena flakonu całkowicie wybiły mi z głowy jakiekolwiek rozważania o zdobyciu kilku nawet mililitrów. 

Z ciekawości zaczęłam też szukać recenzji rozsianych w czeluściach Internetu. I co znalazłam? "Mocny oud, gabinet lekarski, dużo drew, skóry i oudu". Zatem jedyne, co mi zostaje do powiedzenia: czytelniku, przetestuj to sam! 


Rok:
Nos: Ramon Monegal
Nuty zapachowe: oud, skóra, gałka muszkatołowa, wetyweria, piżmo 



After long break I am back. To begin with, I had horrible flu, which lasted almost three weeks, then I spent a short vacations in a warmer climate zone, and after that I fought with congested nose - everything turned against me. The only thing I can do now is write some more reviews. And because recently I was organizing my samples, I put all samples containing oud note in one box purposely. So it is possible that I will flood my blog with oud fragrances reviews. How can I put it in the words nicely - I don't mind and you consider yourself loyally informed. 

I should start with something which stares at me from the box every time I look for something to write next review about. And it stares, and stares...

When I read all notes of Agar Musk by Ramon Monegal I assumed that this fragrance would be fantastic and nice to test. And if only I wasn't expecting to find oud and leather in it...


Opening is really pretty: green, springy vetiver, a lot of aromatic, powdery, delicate, spicy nutmeg, ambroxan, and dry, woody oud. Oud note is very interesting, it lacks all medicine-y, bitter, lysol-like, musty shades. Unfortunately, is disappears pretty quick. For ever. Nutmeg disappears too. In its place you can find clean, polite white musk, iso e super, not too much, but detectable, and drop of cashmeran. At this stage composition isn't bad, isn't bad at all (vetiver is a really handsome guy), but I think it's too trite, too soft, too similar to other well-known scents (like Cristiano Fissore Cashmere for Men), which in general isn't a bad thing. But I personally feel like I was waiting for Godot, for oud and leather. And I am still waiting. And waiting. And waiting.


I have this feeling that someone made a bad joke, made a fool of me and now is watching me from around the corner or I am subject of a candid camera show. Or maybe Mr Monegal doesn't like my skin (and I even spent a night with him, and every time my arm was in close proximity to my nose, my nostrils were filled with iso e, ambroxan, cashmeran and vetiver). If I weren't expecting something stronger, I would say that this fragrance is interesting and nice, although synthetics are detectable. Still, lack of oud and leather, and oh-my-god-kill-me-now price for a bottle completely disqualify this fragrance from I-would-consider-buying-just-a-few-milliliters-of-this-scent list. 

Out of curiosity I was looking for Agar Musk's reviews in the abyss of Internet. Want to know what I found? "Strong oud note, doctor's office, pile of woods, leather and oud". So the only thing left to say is: My dear reader, test it yourself!


Year:
Nose: Ramon Monegal
Notes: oud, leather, nutmeg, vetiver, musk

Ryc. 1-2, 4-5. "Waiting for Godot" Samuela Becketta na Broadwayu. W rolach głównych Patrick Stewart i Ian McKellen.
Ryc. 3. www.luckyscent.com
Ryc. 6. www.fragrantica.com

2013/12/11

Szept / Whisper

English version below

Zwyczajowo, jak co roku, kiedy temperatura leci na łeb, na szyję, instynktownie poszukuję ocieplaczy wszelakich. I nieważne, czy są to swetry, szale, miękkie i ciepłe spodnie ekhem dresowe (no przecież nie będę stroić się w czarny smoking, kiedy kot na mnie leży), kaszmirowe skarpety czy perfumy. Coś drzewnego, przyprawowego, miękkiego, ambrowego, może odrobinkę słodkiego, kremowego, a czasem niemal jadalnego. Czegoś nierozpraszającego, zbyt głośnego czy przytłaczającego, a raczej zdecydowanie prostego, bliskoskórnego i przyjaznego, czegoś, co stopi się z moim ciałem w jedno i sprawi, że będzie mi... dobrze. 


Profumum Roma Santalum szepcze do mnie. Jego głos nie jest ostry a kojący, język nie nazbyt skomplikowany, bo przecież poszukuję idealnej prostoty, myśli głębokie, zachęcające do ich kontemplowania, obecność nieoczywista, ale przynosząca spokój. Ale co najważniejsze, Santalum to od początku do końca piękny drzewny zapach. 


Otwarcie to nadzwyczaj urodziwa, lekka nuta sandałowca. Zdecydowanie ciepła i przytulna. Drewno jest miękkie. Niemal wierzę w to, że gdybym  tylko mogła dotknąć jego powierzchni, poczułabym się, jakbym dotykała czyjegoś ciała - ciężar mojego dotyku, moich palców zdecydowanie odcisnąłby się na skórze. I właśnie taka drzewna nuta rozbrzmiewa najpierw. Ale już kilka minut później pojawiają się inne głosy: cynamon, nie za ostry, ale lżejszy, niemal w kwiatowymi odcieniami, odrobina kardamonu, trochę słodkiej, balsamicznej mirry, która sprawia, że zapach daleki jest od bycia monotonnym i nudnym.


Wszystkie te głosy mieszają się, stapiają. Kompozycja staje się bardziej kremowa i zdecydowanie wyczuwam w niej prawdziwą wanilię, idealną jej ilość, zatem niemal mogę na języku poczuć coś jakby śmietankowy budyń, ale na szczęście całość nie jest zbyt jadalną mieszanką, zbyt dziewczęcą. Duży wpływ ma tutaj temperatura - mojego ciała lub ta za oknem - ponieważ w niektórych sytuacjach te jadalne odcienie wydają się jeszcze mniej widoczne. Ale jednego jestem pewna bez względu na okoliczności - Santalum pachnie niebiańsko.


Rok:
Nos: rodzina Durante
Nuty zapachowe: sandałowiec, mirra, przyprawy


It is natural for me that when temperature drops I instinctively look for something which helps me keep warm or warmer. Everything counts: sweaters, shawls, soft sweatpants, cashmere socks and perfumes. Something woody, spicy, earthy, soft, ambery, maybe just a little sweet, creamy or sometimes even gourmandy (but obviously not too much). Not too distracting, too loud or overwhelming, rather simple, intimate and friendly, something which melts with me and makes me feel... right. 


Profumum Roma Santalum whispers to me. Its voice isn't harsh but soothing, its language isn't complicated but it's simplicity I am looking for, its thoughts are deep and encourage me to contemplate them, its presence isn't too obvious but reassuring. And what is the most important, Santalum is a beautiful woody scent from the beginning to the end. 

It opens with amazingly beautiful, light sandalwood note. Definitely warm and cozy. Wood is so soft that I have this feeling that if I could touch it, it would be as touching and lightly pressing someone's body - weight of my touch, of my fingers would be definitely visible on a skin. And this woody note is what you get at the beginning. But just after few minutes some other notes appear: cinnamon, not too harsh and spicy, but lighter with almost delicate flowery facets, just a bit of cardamom, a little sweet and balsamic myrrh which keeps this fragrance far from being too monotonous and boring. 


All notes melt and mix together. Composition starts to be creamier and I definitely can smell vanilla beans, just the right amount, so I can almost taste creamy pudding, but luckily scent isn't too edible, too girly. But it depends on temperature of my body or the weather, because those almost gourmandy aspects in some situations are even less prominent. But I am sure of that - Santalum smells heavenly.


Year:
Nose: Durante's family
Notes: sandalwood, myrrh, spices

2013/12/10

Rodzina królewska / Royalty

English version below

Szczerze przyznam, że nie znałam wcześniej marki Atkinsons (podobno jej założyciel od 1826 roku tworzył zapachy dla członków brytyjskiej rodziny królewskiej), a przynajmniej nie interesowałam się nią kompletnie... póki nie odkryłam dwóch flakonów, na których nie dało się nie zauważyć słowa-klucza, wytrycha niemal: oud.  No to zdobyłam próbki i z nadzieją zaczęłam testować. 



Atkinsons Oud Save the Queen rozczarował mnie niemiłosiernie. W otwarciu wszystko kręci się wokół neroli, jaśminu i kilku kropli bergamotki. Jest słodko, mdlącą i męcząco. Po kilku minutach kompozycja robi się jeszcze słodsza i zaczyna mi przypominać smak tanich landrynek. I tak to sobie trwa i trwa. Nawet po pół godzinie kompletnie nic się nie dzieje, stagnacja. Mam nieodparte wrażenie "podziwiania" marnej karykatury zapachu orientalnego.

W końcu po jakiejś godzinie coś się zmienia, pojawiają się kolejne nuty - słabiutki i niemrawy oud, pod rękę z plastikowo-chemicznymi jaśminem i neroli, oraz słodkawe sianko (zakładam, że za ostatnią nutę odpowiedzialna jest fasola tonka). Czuję się całkowicie przytłoczona tą kompozycją i nieustannie walczę z bólem głowy oraz mdłościami.

Trzy kolejne godziny z zapachem za nami, a w zamian dostajemy kwaskową wanilię, duszące kwiaty, słodkości i ciężkie drewno gwajakowe (czy muszę dodawać, że gwajak też w tym wypadku załapał się do podzbioru "słodkości"?) oraz siano.

Jak już zapewne zdążyliście się zorientować, Oud Save the Queen nie przypadł mi do gustu (że się tak mało dosadnie przez grzeczność wyrażę). Nawet jeżeli w kompozycji są jakieś przyjemne nuty, zakopane zostały pod wielkim stosem innych składników. I gdy po kilku długich godzinach wyczuję w końcu coś herbatopodobnego, pozbawionego towarzystwa tych wszystkich niekoniecznie ładnych aromatów, jest już po prostu za późno. Jestem najzwyczajniej w świecie zbyt zmęczona tymi perfumami. A przecież mogło być tak pięknie.




Rok: 2013
Nos: Francis Delamont
Nuty: herbata earl gray, goździki, bergamotka, jaśmin, kwiat pomarańczy, oud, fasola tonka, drzewo gwajakowe.


A teraz prawdziwy bohater dzisiejszego wpisu. Oud Save the King to bardzo przyjemna kompozycja, którą otwierają aromatyczna herbata earl gray i owoce (mogłabym przysiąc, że czuję ciemnofioletową, soczystą śliwkę). Po kilku minutach do mojego nosa docierają aromaty zamszu, skóry i irysa. Ale największą przyjemność sprawia mi przewrotnie piękna nuta politurowanego oudu, który po chwili przyjmuje bardziej lekarstwiane zabarwienie. Irys wychodzi po angielsku, zatem do zachwytów pozostają niemal aksamitny zamsz, miękki sandałowiec w tle i ponownie politurowany oud. I oczywiście herbata earl gray.

Po pół godzinie zapach staje się cichszy, łagodniejszy, a oud nabiera słodszych odcieni. Mam nieodparte wrażenie, że gdzieś tam przebija się aromat ciemnej czekolady uzupełnionej ciepłymi przyprawami - kardamonem i gałką muszkatołową.

Im dłużej na skórze tym ciemniejszą kompozycja się staje. Skóra pachnie odrobinę gumowo i jakby ją ktoś uwędził. Wygasanie zapachu jest najzwyczajniej w świecie magiczne. Kilka czarnych nasionek wanilii i mnóstwo ciepłego, balsamicznego benzoesu. Naprawdę przyjemnie. Królewsko. Czy muszę coś jeszcze dodawać?


Rok: 2013
Nos: Amandine Clerc-Marie
Nuty: herbata earl gray, bergamotka, absolut korzenia irysa, zamsz, sandałowiec, oud.


I have to admit, that I hadn't known Atkinsons creations before (it is said that the founder, James Atkinson, became a personal perfumer of the British royal family in 1826), or at least I was totally not interested in this brand... until I spotted two bottles with key-word written on labels: oud. So I acquired two samples and with high hopes started testing. 

Atkinsons Oud Save the Queen disappoints me deeply. Opening is all about neroli, jasmine and a few drops of bergamot. Everything is sweet and insipid and really tiring. After few additional minutes composition is even sweeter than before and reminds me very cheap hard candies. And it lasts and lasts. Even after half an hour nothing else happens. I just feel that it is caricature of the oriental fragrances. 
Finally, after one hour other notes appear - very weak oud with a little plastic-like, chemical jasmine and neroli and sweetness of hay (I assume that tonka is responsible for that). I feel totally overwhelmed by this composition, I continuously fight with headache and mild nausea. 

Three hours pass and we have sour vanilla, oppressive flowers, sweets, heavy guaiac wood (do I need to mention that guaiac wood has sweet facets as well?), and hay. 

As you already realized I don't like Oud Save the Queen. Even if there is somewhere some nice and pleasant ingredient, it is buried under pile of other notes. And after long hours when I finally can smell some tea-like accord without all this unpleasant company, it is too late. I am just too tired of this composition. Such a waste of potential. It could have been so beautiful.



Year: 2013
Nose: Francis Delamont
Notes: earl gray, cloves, bergamot, jasmine, orange blossom, oud, tonka beans, guaiac wood.

And now to the real hero of this post. Oud Save the King is a really nice composition, which starts with earl gray tea and fruits (I could swear I can smell dark purple, juicy plum). In just few short minutes I can detect all the suede and leathery nuances and iris. But what pleases me the most is this strangely beautiful lacquerish note of oud which after not so long time changes its shade to more medicine-like. Then iris disappears. All we have is velvety suede, soft sandalwood in the background and again laquerish oud. End of course earl gray.

After half an hour fragrance starts to be more whispery, calmer, oud gets some sweeter facets, and I have this feeling that under all those notes lies dark chocolate mixed with some spices (nutmeg, cardamon).

The longer on the skin the darker this composition. Leather smells a little rubbery and more smoky. Drydown of this scent is purely magical. Few black seeds of vanilla and a lot of warm, balsamic benzoin. Scent is really nice. Regal. Do I need to say more? 


Year: 2013
Nose: Amandine Clerc-Marie
Notes: earl gray, bergamot, orris root absolute, suede accord, sandalwood, oud.

Ryc. 1 i 3. Zdjęcie koronacyjne króla Jerzego VI.
Ryc. 2. Zdjęcie koronacyjne królowej Elżbiety II.
Ryc. 4-5. www.fragrantica.com


2013/12/09

Do poczytania / Something to read

English version below

Zawsze powtarzam, że winę za odbiór i interpretację zapachu ponoszą moja skóra i mój nos.



I repeat it constantly, that for interpreting any fragrance I sniff, responsible are my skin and my nose.