2010/08/23

Dominikana: Boca Chica

- Teo, powiedz mi, proszę, jak określacie kolor dzisiejszego morza?
Siedzimy w taksówce w drodze do Boca Chica, a ja, łamiąc przepisy bezpieczeństwa (oczywiście, że europejskie), moim ubogim hiszpańskim na całego zagaduję naszego sympatycznego kierowcę.
- Nasze morze ma trzy kolory: azul oscuro, azul claro i azul turquesa (nie obrażajcie się za uparte trzymanie się hiszpańskiego w tej dokładnie materii, ale przyznajcie sami, ciemny niebieski, jasny niebieski i turkusowy niebieski nie brzmią już tak magicznie).
- A dzisiaj jest?
- Azul oscuro.
No i rzeczywiście był.



Głęboki niebieski kolor, miejscami niemal granatowy, barwa bardzo ciemnego szafiru. Nie mogłam oderwać oczu. Teo (zdrobnienie od pięknego imienia Doroteo) oczywiście zauważył mój zachwyt i niewiele myśląc, zahamował na środku, jakby nie patrzeć, ruchliwej drogi, żeby łatwiej nam było zrobić zdjęcia. Jeżeli spodziewaliście się przekleństw, trąbienia, wygrażania, ataków agresji ze strony innych kierowców... to się zawiedziecie. Ja nie wiem, jakie przepisy drogowe obowiązują na Dominikanie, bo ja nie zanotowałam żadnych. No może jeden: nieważne, czy poruszasz się pojazdem cztero-, czy dwukołowym, przejedź każdego pieszego przekraczającego jezdnię czy to na "dziko", czy zgodnie z przepisami. Przechodzenie przez czteropasmową ulicę w Santo Domingo było jednym z tych życiowych doświadczeń, w czasie których uderzenie adrenaliny do mózgu niemal rozsadza czaszkę. Dosłownie. Polecam wszystkim lubiącym życie na krawędzi.
Naszym celem w Boca Chica było ostentacyjne obnażenie nad wyraz bladych ciał i leżenie plackiem na plaży (wiadomo, że pod ochroną zrobionego z liści palmowych parasola i wysokich, niemal najwyższych dostępnych na rynku filtrów przeciwsłonecznych), przerywane wcale nie orzeźwiającą kąpielą w gorącym Morzu Karaibskim.


Przygotowaliśmy się na ucztę duchową, czyli zabraliśmy ze sobą książki (w moim przypadku to "Pygmy" Chucka Palahniuka), i na strawę cielesną, bo przecież będzie nas pieściło słonko w słonych, morskich oparach i będziemy się rozkoszować drinkami, koniecznie z palemką. Ale na niektóre doznania nie byliśmy przygotowani. Powiem tyle, momentami ciężko się było skupić na literaturze.






Na plaży można kupić wszystko. Masz ochotę na biżuterię z kamieniem zwanym larimar (minerał występujący tylko i wyłącznie na Dominikanie), proszę bardzo - możesz wybierać, przebierać w czeluściach walizeczek, które po plaży obnoszą sympatyczni, w sumie nienachalni sprzedawcy. Chcesz ręcznik, chustę, czapkę z daszkiem, kapelusik, okulary? Mówisz, masz. Obrazy, rzeźby, popielniczki, koguciki i papugi z drewna tylko czekają na kolejnego amatora sztuki. Hmmm, jednak nie nazwę jej ludową. Chcesz smażone krewetki? Świeże ostrygi? No dobra, możesz ryzykować; ja bym się nie odważyła, bo w świeżość tychże nie wierzę, szczególnie kiedy oferowane są po całym dniu noszenia ich w pseudolodóweczkach, w pełnym słońcu... Placki? A może kokosy? Owoc zwany limoncillo (albo mamoncillo lub też spanish lime)? Nic prostszego. Możesz kupić nawet jajko na twardo. Nie żartuję.





Jeżeli "zmęczy" biednego turystę forsowne leżenie na plaży, może on sobie zafundować masaż całego ciała. Miłe panie rozkładają chustę wprost na piasku, układają na niej swojego klienta i smarują go olejkiem, najprawdopodobniej kokosowym, co w sumie nie ma znaczenia, bo piasek klei się do każdego tłustego specyfiku. Po masażu możesz sobie przy pomocy tych samych pań zrobić pedicure i manicure, możesz wpleść koraliki we włosy. A jak masz dość leżenia na plaży i marzysz o pobujaniu się na delikatnych falach lub chcesz po prostu bezpiecznie czuć się w wodzie sięgającej do pasa, możesz zawołać takiego pana i on Cie uratuje.


Jesteś samotnym turystą/samotną turystką? Na plaży możesz znaleźć miłość (no dobra, bałam się słowa kupić, ale bliższe ono prawdy). Wystarczy opłacić swojej miłości pobyt w Twoim hotelu, sprezentować jakiś ciuch, może dwa, a może małą kopertę z pewną zawartością. Masz kilka opcji do wyboru, choć na właściwą drogę naprowadzi Cię adresat lub adresatka Twojej czułości.
Ja tam zdecydowanie podbojami miłosnymi zainteresowana nie byłam (przyczyny obiektywne i własny osobnik płci męskiej przy boku), za to chętnie szukałam innych przyjaźni.


2010/08/21

Kadzidło profanum

Daleko mi do eterycznego dziewczęcia w białej, zwiewnej sukience i wianku uplecionym z koniczyny na głowie. Nie jestem pastereczką z zielonym badylkiem w ręku. Nie ganiam za swoimi owieczkami i miękkimi barankami. Nie łapię motyli w siatkę. Jedyny poważny "romantyzm", jaki znam, to ten, który od czasu do czasu łapie mnie w kolanie (zgubne skutki intensywnego uprawiania sportu za młodu, że nie pomnę o strzykaniu w krzyżu). Jestem, jaka jestem. Inna nie będę. Nikogo nie udaję, bo nic gorszego nad oszukiwanie siebie. Jestem realistką. Moja dusza mroczną bywa. Czy właśnie dlatego bliżej mi do olfaktorycznej ciemnej mocy?

Black Tourmaline Oliviera Durbano zachwycił mnie od pierwszego momentu, kiedy tylko jego ciemne krople zwilżyły bloter. Zakochałam się w szeptanej obietnicy, ale miałam na tyle rozumu, żeby nie układać peanów przed przetestowaniem zapachu na własnej skórze, bo ta przewrotną bywa. Spryskałam nadgarstki brunatną cieczą, zamknęłam oczy, niespiesznie zbliżyłam nos do miejsca, gdzie pod białą, parująca tkanką sieć niebieskich naczyń rozgrzewa składniki zapachu. I co? I odpłynęłam...
Poczułam się jak zamknięty w kręgu Stonehenge druid odziany w lekko zatęchły, miejscami poprzecierany habit. Z głęboko naciągniętym na oczy kapturem, otumaniona unoszącym się, niemal narkotycznym dymem powstałym ze spalania kadzidła, oud, skóry, pieprzu i drewna klęczałam na wilgotnej ziemi i miękkim mchu, wyciągając ramiona do księżyca. Wsłuchiwałam się w inkantację płynącą z moich ust, ale nie rozumiałam języka...



Jaki jest Czarny Turmalin? Jest gęsty, niemal tłusty - dym lepi się do ciała. Czasem nie mogę się zdecydować, czy Black Tourmaline to woń palonych w sposób kontrolowany cennych, szlachetnych drew, przypraw i skór, czy też pożoga, żar płonącego lasu, mchu, ściółki, rozgrzanej do czerwoności lepkiej ziemi. Wiem tylko, że kadzidło, które się w nim dymi, nie ma nic wspólnego z sacrum. Agar tylko podkreśla ciemną barwę zapachu. Czarny Turmalin nie unosi do nieba, jak jego brat Kryształ Górski, ale strąca noszącego z wysokości i stapia z ziemią. Możliwe, że i mnie strącił. Mam nieodparte wrażenie, że byłby zdolny obudzić moją ciemną stronę, przywołać cienie, wyzwolić we mnie coś pierwotnego.



Nos: Olivier Durbano
Rok: 2007
Skład:
Nuta głowy: kardamon, kolendra, kmin, kadzidło, pieprz
Nuta serca: oud, palone drewno, skóra, szlachetne drewna
Nuta bazy: paczula, piżmo, ambra, mech

ryc. 1. http://www.new-age.co.uk/stonehenge-standing-stones.htm
ryc. 2. http://www.fragrantica.com/perfume/Olivier-Durbano/Black-Tourmaline-6081.html




Dominikana: Santo Domingo

Nigdy wcześniej nie przypuszczałam, że dane mi będzie zobaczyć takie miejsce. Założone przez Bartolomeo Kolumba, brata Krzysztofa, w 1498 roku Santo Domingo czaruje zwiedzających, zadziwia, zachwyca. Czasem szokuje. A na pewno zmusza do myślenia o historii, podboju, wybiciu całej ludności pierwotnie zamieszkującej wyspę, o niewolnictwie, kolonizatorach, narodzinach Nowego Świata...
Santo Domingo (pierwotnie nazywane La Nueva Isabela, na cześć hiszpańskiej królowej Izabeli I Katolickiej), jako najstarsze europejskie miasto po drugiej stronie oceanu, jest kolebką cywilizacji przeniesionej z Europy do zdobytego przez Kolumba świata. Zona Colonial - miejsce właściwe turystom, historyczne centrum miasta. Miłe, małe hoteliki, sklepy z pamiątkami, restauracje, niestety bardziej europejskie niż miejscowe (ciężko turystom znaleźć miejsce, w którym można bez skutków ubocznych zjeść lokalne potrawy). W każdym razie tutaj turysta może się czuć bezpiecznie, o co dba turystyczna policja - Politur. Jednak istotniejsze w Zona Colonial są budowle, pamiętające kroki Krzysztofa Kolumba. To najstarsze budynki Nowego Świata.
Najważniejszym (wspomnę tylko kilka) jest znajdująca się w samym sercu Zona Colonial, czyli w Parque Colon, Catedral de Santa Maria la Menor, zwana La Catedral Primada de America - pierwsza katedra wybudowana w Nowym Świecie. Ponoć tu pierwotnie spoczęły doczesne szczątki Krzysztofa Kolumba, przeniesione następnie do Latarni Kolumba (Faro a Colon). Style gotycki i barokowy przeplatają się w tej niskiej budowli w sposób niesamowity. Mnie najbardziej urzekły twarze zdobiące wschodnią bramę katedry.




Fortaleza Ozama - najstarszy fort, wykorzystywany jako garnizon i więzienie jeszcze w latach sześćdziesiątych XX wieku.



Hospital San Nicolas de Bari - najstarszy szpital Nowego Świata, wybudowany w 1503 roku na polecenie pierwszego gubernatora Santo Domingo Nicolasa de Ovando.


Ruinas Monasterio de San Francisco - pierwszy klasztor w Nowym Świecie, zbudowany przez franciszkanów, którzy do Santo Domingo przybyli w 1502 roku.


Alcazar de Colon - pałac wybudowany w latach 1510-1512 przez Diego, syna Krzysztofa. Teraz znajduje się tam muzeum, w którym można oglądać średniowieczne i renesansowe meble oraz przedmioty używane przez szesnastowiecznych hiszpańskich notabli mieszkających w Nowym Świecie.



Museo de las Casas Reales - w tym wybudowanym w latach 1503-1520 budynku mieści się muzeum, w którym można poznać obejmującą lata 1492-1821 historię Dominikany. To z tego miejsca Hiszpanie zarządzali swoim nowym imperium. Tu znajdował się Sąd Najwyższy dla całego Nowego Świata (pełnił tę rolę aż do 1799 roku!).



A jak już zobaczy się wszystkie warte zobaczenia budynki? Można odpocząć. Parque Colon to miejsce niesamowite. To serce Zona Colonial i centrum kulturalnego oraz politycznego życia od wczesnych czasów kolonialnych. Warto posiedzieć kilka chwil na ławce lub w hotelowej restauracji tylko po to, by obserwować. Stare drzewa, których cień łagodzi działanie palącego słońca (w czasie naszej wycieczki było niemal w zenicie), na długo przykuwają wzrok. Ich splatane konary, niemal rzeźbione pnie przypominały mi potępione ciała z "Bramy Piekieł" Rodina.


Pod drzewami czyściciel butów rozmawia ze swoimi klientami, żywo gestykulując, dzieci przeganiają gołębie, bezdomne psy zjadają resztki, które znalazły na ulicy, sprzedawca dywanów namawia pijących kawę lub piwo turystów, co jakiś czas ktoś chce mi sprzedać mamajuana.


To tu zjadłam wreszcie mangu (puree z platanów, podawane z cebulą i jajkiem sadzonym), które popiłam sporą ilością piwa Bohemia. Niestety, w Santo Domingo spędziliśmy tylko 3 dni. To wystarczająco, żeby zobaczyć Zona Colonial, mało, żeby zapuścić się w odleglejsze rejony miasta, żeby zobaczyć inne dzielnice... Starczyło nam czasu tylko na tyle, żeby spacerować małymi uliczkami na obrzeżach Zona Colonial, gdzie nie zapuszczają się turyści. A przecież właśnie w takich miejscach można zobaczyć prawdziwe życie. Bieda widoczna jest niemal na każdym rogu. Małe, odrapane budynki bardziej przypominają chatynki slumsów niż kamieniczki stolicy państwa (oczywiście, można również zobaczyć ładne, zadbane domki). Na dachu stoi pies. Po pniu drzewa wspina się jaszczurka. Kot wyleguje się pod drzwiami. Dzieci bawią się w kartonach. Nad ulicami zwieszają się dziesiątki, setki splątanych kabli - koszmar każdego elektryka. Wiszą, łopocą na wietrze, niemal smagają po twarzy przechodzących ulicą ludzi. Nikt się tym nie przejmuje.




W ogóle w tym kraju niewielu przejmuje się czymkolwiek. Mieszkańcy starają się żyć chwilą, nie myślą o tym, co będzie jutro, cieszą się tym, co daje im dany moment. Brak pieniędzy jest problemem, ale można o nim zapomnieć na jakiś czas, lepiej zatańczyć merengue, wypić z przyjaciółmi, pośmiać się, zakochać. No i nikt się nie spieszy.


Lokalny targ to inna para kaloszy. Platany i juka zdecydowanie dominują na tych skleconych z kilku desek straganach. No i jeszcze mamajuana - lokalny napój alkoholowy do samodzielnego montażu - kupuje się butelkę wypełnioną po brzegi gałązkami, liśćmi, ziołami, kawałkami kory, przyprawami, korzonkami, które należy zalać rumem (a raczej mieszanką rumu, wina i miodu w odpowiednich proporcjach), by już następnego dnia rozkoszować się przedziwnym smakiem tego, ponoć, afrodyzjaku. Mnie osobiście najbardziej podobały się cynowe wyciskarki do soku - nawet Philippe Starck by się nie powstydził tego designe'u.



W czasie naszej małej wycieczki dotarliśmy nawet do chińskiej dzielnicy. Tak, Chinatown jak się patrzy, na obu jej końcach bramy, których bronią posągi lwów, tylko jakoś Chińczyków brak. Nie widzieliśmy ani jednego.


Jak wyżej wspomniałam, nie jest łatwo znaleźć miejsce, w którym można zjeść lokalne przysmaki bez narażania się na niemiłe skutki zatrucia pokarmowego, co może być spowodowane niezbyt restrykcyjnym dbaniem o zachowanie zasad higieny w czasie przygotowywania posiłku. Jednak jeżeli jest się wystarczająco odważnym, można zasiąść z mieszkańcami stolicy w jednym z narożnych sklepików, zjeść smażone platany, popić dominikańskim piwem Bohemia lub Presidente koniecznie przy dźwiękach nad wyraz głośnej, miejscowej muzyki.
Ważna rzecz. Warto znać choć podstawy języka hiszpańskiego, kiedy jedzie się na Dominikanę. Tylko garstka miejscowych zna angielski na tyle, żeby jako tako się porozumieć. Ja hiszpańskiego nie używałam jakieś 6 lat. Myślałam, że skończy się na nędznym "por favor". Na szczęście sporo sobie przypomniałam i nawet telefoniczna rozmowa z taksówkarzem Teo się powiodła - Teo zawiózł nas do Boca Chica za taką cenę, na jaką się umówiliśmy, był pod hotelem na czas, a w czasie podróży całkiem sporo rozmawialiśmy... szczególnie o tym, jak miejscowi nazywają poszczególne odcienie koloru morza.

2010/08/20

Zagadka Sfinksa

Mam uzależnienia - jak każdy. Jednym z kilku są zapachy. Węch jest dla mnie bardzo ważny. Nawet nowe miejsca poznaję nie tylko wzrokiem, ale również innymi zmysłami. Węszę, kiedy chodzę małymi, krętymi uliczkami, węszę, kiedy mijam szerokie autostrady, węszę, kiedy poznaję nowych ludzi, kiedy nieznajomych mijam na ulicy. Węszę na targach i w sklepach. Węszę w metrze. Zanim cokolwiek zjem, najpierw wącham, zanim wypiję - wącham. Po prostu - węszę przez większą część swojego dnia. Zapachy budzą mnie w nocy. Zapachy mnie usypiają. Nozdrza pracują niemal nieustannie, śledząc kolejne aromaty, kolejne nuty. Stąd już tylko krok do uzależnienia od perfum. Z nimi jednak sprawa nie jest już taka łatwa. Mam swoje upodobania zapachowe, które dla niektórych mogą okazać się dość kontrowersyjne. Ale ja nie pachnę dla innych - jestem perfumową egoistką, pachnę dla siebie, a przede wszystkim w zgodzie z sobą. Drewno, zapach ściółki leśnej, gniecionych gałęzi i liści, kadzidło, oud, aromatyczne przyprawy, ziemista paczula, zielona wetiweria, gęsta kawa, cierpka herbata... Tak się złożyło, że większość zapachów, które ukochałam najbardziej, jest w całkowitej zgodzie z moim imieniem. Czysty przypadek?

Czytałam, że Messe de Minuit Etro to zapach śmierci, grzybni, wilgoci i doczesnych szczątków dostojników pochowanych w kamiennej krypcie wieki temu. Ja na własnej skórze krypty wypełnionej wonią rozkładu nie czuję. Zapach nie kojarzy mi się również z sacrum, nie widzę małego kościółka ni wielkiej, kamiennej katedry. Nie słyszę dzwonów wzywających wiernych na pasterkę, nie słyszę kolęd, pod szorstką dłonią nie czuję chropowatej powierzchni drewnianej ławki stojącej w starej kapliczce.



Zapach przenosi mnie w czasie i stawia u boku Edypa, szukającego odpowiedzi na zadaną mu zagadkę: "Co to za zwierzę, które rano chodzi na czterech nogach, w południe na dwóch, a wieczorem na trzech?". Edyp zastanawia się długo, waha... "Messe de Minuit!" - rzucam zza jego ramienia.



W otwarciu zapach jest jak dziecko: słodki, pomarańczowy, mandarynkowy, niemal lepki od cieknącego po palcach soku aromatycznych cytrusów. Kilkanaście minut później do głosu dochodzi piękny, intrygujący młodzieniec: zapach lekko wzmacniają goździki i cynamon. To pomarańczowo-cynamonowa herbatka na chłodne wieczory, zadziorne wieczory, bo napój wypełnia się żywicami, w tle drgają dymne kadzidło i słodka mirra, na wieczory uwodzenia i sprowadzania nieśmiałych panien na złą drogę. W końcu młodzieniec przestaje być młodzieńcem, a Messe de Minuit zmienia się w starca: zapach staje się bardziej cielesny, trochę fizjologiczny, słodkawy, bez grama goryczki, lekko mdławy od woni dojrzałego, gasnącego ciała. To zapach umykającego czasu, zapach zbliżającego się końca. Ale kiedy przybliżam nos do zgięcia łokcia, a ciepło mojego oddechu otuli skórę, zapach delikatnie się zmienia, starzec na moment znowu staje się żwawym młodzieńcem... Jednak po chwili przypomina sobie, ile ma lat, opada zmęczony na fotel, a jego ciało zaczyna wydzielać woń nieuniknionego - przemijania. Nie jest to jednak woń nieprzyjemna, wręcz przeciwnie - fascynuje, pociąga. To jak wtulanie się w bezpieczne ramiona ukochanego dziadka. Ostatecznie zapach przechodzi wszystkie fazy życia ludzkiego i choć jest całkiem długowieczny, powoli zanika, a po kilku godzinach niestety umiera.
Nie muszę chyba dodawać, że Messe de Minuit to według mnie zapach doskonały pod każdym względem: przeobrażający się, niebanalny, uzależniający. Powiem też nieskromnie, że mirra i kadzidło, tak jak i inne wspomniane przeze mnie składniki, kochają moją skórę - z wzajemnością.


Nos: Jacques Flori
Rok powstania: 1994
Skład:
Nuta głowy: pomarańcza, bergamotka, labdanum, mandarynka
Nuta serca: kadzidło, mirra, cynamon
Nuta bazy: piżmo, paczula, miód, ambra

ryc. 1. Gustave Moreau, Edyp i Sfinks
ryc. 2. www.missala.pl

2010/08/19

Oida ouden eidos

Wiem, że nic nie wiem. To cała prawda o mnie. W skrócie. Co tutaj napiszę, to tylko obszerne potwierdzenie tej tezy i nie boje się do tego przyznać.
Każdy czasem potrzebuje miejsca, w którym może swobodnie wyrazić to, co mu w duszy gra, podzielić się tym, co go zafascynowało, zafrapowało... Moim powinien być ten blog. Czy faktycznie będzie, to się okaże. Nie będę się silić na pseudointelektualne potyczki słowne. Postaram się być sobą, tyle mogę obiecać. Po prostu uchylę przed wami drzwi do mojego świata, pokażę wam to, co lubię, co mnie pasjonuje, co daje ukojenie, przynosi spokój, co dręczy nocami i we dnie, co spać nie daje, czym zaprzątam sobie głowę, o czym marzę. Będzie o zmysłach, niemocy twórczej, przyjemnościach, smutku. Tak zwyczajnie.

2010/08/18

Spis recenzji

1,2,3...

10 Corso Como
*10 Corso Como

A

Atelier Cologne
*Gold Leather
*Vetiver Fatal

Atkinsons
*Oud Save the King
*Oud Save the Queen

B

BLOOD Concept
*B

Bond no. 9
*New Haarlem

Byredo
*1996 Inez & Vinoodh
*Accord Oud
*Oud Immortel



CBIHP
*AmBrosius
*M3 November

Chanel
*Les Exclusifs de Chanel Sycomore

Comme des Garcons
*Avignon
*Black
*Patchouli (LUXE)
*Sequoia
*Wonderwood

D

Diptyque
*L'Eau de L'Eau
*L'Eau Trois
*Philosykos EDP (porównanie z wersją EDT)
*Philosykos EDT i porównanie wersji EDT i EDP
*Tam Dao

Donna Karan
*Black Cashmere
*Chaos (nowa wersja)

E

Estée Lauder
*Youth-Dew

Etro
*Messe de Minuit
*Musk

F

Frederic Malle Editions de Parfums
*Bois d'Orage

G

Ginestet
*Le Boise

H

Heeley
*Agarwoud
*Cardinal

Histoires de Parfums
*Edition Rare - Petroleum

J

Juliette Has a Gun
*Midnight Oud

K

Keiko Mecheri
*Oliban

Kilian
*Arabian Nights: Amber Oud
*Arabian Nights: Incense Oud
*Arabian Nights: Musk Oud
*Arabian Nights: Pure Oud
*Asian Tales: Bamboo Harmony
*Asian Tales: Water Calligraphy

L

L'Artisan Parfumeur
*Aedes de Venustas
*Al Oudh
*Tea for Two

Le Labo
*Ambrette 9
*Another 13
*Gaiac 10
*Jasmin 17
*Labdanum 18
*Oud 27
*Patchouli 24
*Rose 31
*Santal 33

LM Parfums
*Black Oud

M

M.Micallef
*Aoud (Aoud Man)
*Aoud Gourmet
*Gaiac
*Patchouli

Maison Francis Kurkdjian
*Oud

N

Nasomatto
*Black Afgano
*Duro

Norma Kamali
*Incense

O

Odin
*01 Sunda (wcześniej 01 Nomad)
*03 Century
*07 Tanoke
*08 Seylon
*10 Roam

Olivier Durbano
*Black Tourmaline
*Jade
*Lapis Philosophorum
*Turquoise

Omnia Profumo
*Ambra

P

Parfumerie Generale
*02 Coze
*Cedre Sandaraque

Parfum d'Empire
*Fougere Bengale
*Wazamba

Profumum Roma
*Arso
*Fumidus
*Santalum

R

Ramon Monegal
*Agar Musk
*Dry Wood

S

Serge Lutens
*A la Nuit
*Borneo 1834
*Chene
*Daim Blond
*De Profundis

Sonoma Scent Studio
*Ambre Noir
*Champagne de Bois
*Cocoa Sandalwood
*Fig Tree
*Fireside Intense
*Forest Walk
*Incense Pure
*Sienna Musk
*Spiced Citrus Vetiver
*Tabac Aurea
*Winter Woods

T

Terry de Gunzburg
*Ombre Mercure

The Different Company
*Oud for Love

Tom Ford
*Black Orchid
*Neroli Portofino

Y

Yves Saint Laurent
*M7