2010/10/31

Mój ci on!

Bycie agarowym zboczuchem, no dobrze, koneserem, zobowiązuje. Przynajmniej do tego, żeby recenzję perfum z nutą przewodnią aloesu drzewnego u siebie zamieścić. Zwlekałam z jednego powodu. Najłatwiej recenzje pisze się wtedy, gdy zapachy wywołują intensywne emocje – nieważne, czy pozytywne, czy wręcz przeciwnie. Najgorzej pisze się o zapachach, wobec których pozostaje się, nie potrafię tego delikatniej wyrazić – obojętnym. Ale równie ciężko pisze się o tych zapachach, które tak czarują, które taką miłość i pożądanie budzą, że mózg odmawia posłuszeństwa, a człowiek tylko tkwi w niemym zachwycie. I ten ostatni powód zablokował mi całkowicie umiejętność posługiwania się słowem. Dlatego ta recenzja pojawia się tak późno.


Nie będę pisała o tym, czym jest oud, bo dużo lepiej, niż kiedykolwiek by mi się udało, zrobiła to już u siebie moja siostra w agarze - Sabbath. W każdym razie uwielbiam tę nutę w perfumach. Jest głęboka, obezwładniająca… i kontrowersyjna. Moja przyjaciółka, kiedy dałam jej do powąchania ukochane oudowe perfumy, fujała na mnie jeszcze kilka dni po tym fakcie, patrzyła krzywo i mówiła, że chciałam jej zrobić kuku przez nos. Nie napiszę o niej „niewdzięczna”, bo przecież de gustibus non est disputandum, no ale przyznajcie szczerze, jak ona mogła! Toż przecież oud jest nutą fascynującą i wszyscy powinni kochać ją, przepadać za nią, poszukiwać jej w każdym zakątku kolejnych perfumerii!
Oczywiście, moi drodzy, wiecie, że sobie brzydko teraz żartuje. Naprawdę nie każę nikomu kochać, a nawet lubić tej nuty. Ja ją kocham i to mi w zupełności wystarczy.

Wąchałam wiele agarowych perfum, jedne podobały mi się mniej, inne bardziej, jeszcze inny sprawiały, że moje serce biło jak szalone… Ale to ten zapach agarowy, który poznałam jako pierwszy, jest dla mnie nadal ideałem, do którego odnoszę wszystkie pozostałe wariacje na temat drewna aloesowego. Aoud M. Micallef – oudowy wzorzec (wcale nie małpuję Sabbath, po prostu przypadkowo czujemy wobec Aoud, tudzież Micallef Man, dokładnie to samo).
Kiedy pierwszy raz powąchałam Aoud, powiedziałam, że TAK powinien pachnieć każdy prawdziwy mężczyzna (tak seksownie, wspaniale, tajemniczo, fascynująco...). Zdania, oczywiście, nie zmieniam, ja je tylko lekko rozbuduję – i przynajmniej jedna kobieta, czyli ja.
Otwarcie jest intensywną mieszanką dwóch woni – róży, tej purpurowej, mięsistej, o płatkach grubych i ciężkich, oraz agaru – gęstego, oleistego, świdrującego, głębokiego, o lekko chemicznej barwie, przypominającej skórę… i plastry z opatrunkiem. Jeżeli porównać te dwa składniki do głosów, róża byłaby najpiękniejszym altem, a agar cudownym, wprawiającym w drżenie każdy milimetr mojego ciała basem. Ten duet śpiewa swoją arię długo, z prawdziwą pasją. W tym śpiewie czuć, że wykonawcy dobrze się ze sobą czują, szanują się, a nawet świadomi są pewnej chemii, która między nimi się rodzi, świadomi są niemal erotycznego napięcia.
Z czasem barwa głosu lekko się zmienia, róża łagodnieje, nawet słabnie, a agar staje się agresywniejszy, zaczyna dominować nad różą, powoli pojawiają się partie solowe w jego wykonaniu, następnie stają się coraz częstsze, aż w końcu róża z divy operowej przekształca się w ambitną chórzystkę. A agar – wciela się w rolę Mefistotelesa w operze „Faust” Charlesa Gounoda, marszczy swoje krzaczaste brwi, kusi doktora Fausta, kusi…
Początek duetu róży i oud to śpiew a cappella, po czym powoli włączają się instrumenty. Sandałowiec, który miękko wystukuje rytm i pomaga solistom w utrzymaniu tempa, nie wybijając się ponad nich; delikatnie brzmiące przyprawy, które przypominają dźwięki trójkąta, wznoszące się raz na jakiś czas pod sklepienie sali operowej … i szafran, czyli skrzypce, które do końca wspierają oud, podkreślają jego kontrowersyjną urodę.


Nie miałabym nic przeciwko, gdybym tego występu mogła słuchać w ogromnej sali operowej sama, samiuteńka. Gdyby artyści występowali tylko dla mnie. Ale każdego konesera takiej muzyki z przyjemnością zaprosiłabym, żeby usiadł obok mnie, bo równie chętnie sztuką rozkoszuję się w towarzystwie osób, z którymi mogę dzielić pasje.


Nos: Geoffrey Nejman
Rok: 2004
Nuty zapachowe: róża, olejek agarowy, sandałowiec, cynamon, szafran, gałka muszkatołowa, miód, paczula

ryc. 1. http://forestpathology.cfans.umn.edu
ryc. 2. www.luckyscent.com

6 komentarzy:

  1. Jak "jedna kobieta"? A ja?! :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Sabb - Wiedziałam, że się "oburzysz" ;) No kobieta przynajmniej jedna. Przynajmniej. Ale wiem, że nas całe mnóstwo ;) i BARDZO mnie to cieszy. W końcu opanujemy świat :P

    Dominiko - im więcej, tym lepiej. I niech nam nie wmawiają, że szpital, że brudne bandaże ;) Aoud piękny jest, i basta!

    OdpowiedzUsuń
  3. Och i ach! Oud (Man)! :) To ja będę czwarta.
    A w ogóle, to chcę Ci powiedzieć, że jesteś złą i niebezpieczną kobietą, bo połączyłaś przecudnej urody zapach w moją bodaj ulubioną operą. ;) Mam fisia na punkcie "Fausta" Gounoda; co też jest zastanawiające. Studenci, zachodzący w głowę, co jest lepsze: wino czy piwo, albo cudna aria Mefistofelesa (kocham bas!)... ach... ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiedźmo, na punkcie "Fausta" mam fisia pewnie podobnego do Twojego ;) A basy po prostu kocham. Takie dreszcze jakie mi przechodzą po plecach, kiedy słucham arii śpiewanych basem, nie mam chyba w żadnych innych okolicznościach. I wiem, że w operze "Faust" altu nie ma, tylko sopran, mezzosopran i ewentualnie kontralt, ale te mi tu nie pasowały do opisu.
    Taka zła i niebezpieczna to ja mogę być ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hmmm... To ja tez przyznam się do świra na punkcie "Fausta", ale tego pisanego... :)

    OdpowiedzUsuń