2013/12/11

Szept / Whisper

English version below

Zwyczajowo, jak co roku, kiedy temperatura leci na łeb, na szyję, instynktownie poszukuję ocieplaczy wszelakich. I nieważne, czy są to swetry, szale, miękkie i ciepłe spodnie ekhem dresowe (no przecież nie będę stroić się w czarny smoking, kiedy kot na mnie leży), kaszmirowe skarpety czy perfumy. Coś drzewnego, przyprawowego, miękkiego, ambrowego, może odrobinkę słodkiego, kremowego, a czasem niemal jadalnego. Czegoś nierozpraszającego, zbyt głośnego czy przytłaczającego, a raczej zdecydowanie prostego, bliskoskórnego i przyjaznego, czegoś, co stopi się z moim ciałem w jedno i sprawi, że będzie mi... dobrze. 


Profumum Roma Santalum szepcze do mnie. Jego głos nie jest ostry a kojący, język nie nazbyt skomplikowany, bo przecież poszukuję idealnej prostoty, myśli głębokie, zachęcające do ich kontemplowania, obecność nieoczywista, ale przynosząca spokój. Ale co najważniejsze, Santalum to od początku do końca piękny drzewny zapach. 


Otwarcie to nadzwyczaj urodziwa, lekka nuta sandałowca. Zdecydowanie ciepła i przytulna. Drewno jest miękkie. Niemal wierzę w to, że gdybym  tylko mogła dotknąć jego powierzchni, poczułabym się, jakbym dotykała czyjegoś ciała - ciężar mojego dotyku, moich palców zdecydowanie odcisnąłby się na skórze. I właśnie taka drzewna nuta rozbrzmiewa najpierw. Ale już kilka minut później pojawiają się inne głosy: cynamon, nie za ostry, ale lżejszy, niemal w kwiatowymi odcieniami, odrobina kardamonu, trochę słodkiej, balsamicznej mirry, która sprawia, że zapach daleki jest od bycia monotonnym i nudnym.


Wszystkie te głosy mieszają się, stapiają. Kompozycja staje się bardziej kremowa i zdecydowanie wyczuwam w niej prawdziwą wanilię, idealną jej ilość, zatem niemal mogę na języku poczuć coś jakby śmietankowy budyń, ale na szczęście całość nie jest zbyt jadalną mieszanką, zbyt dziewczęcą. Duży wpływ ma tutaj temperatura - mojego ciała lub ta za oknem - ponieważ w niektórych sytuacjach te jadalne odcienie wydają się jeszcze mniej widoczne. Ale jednego jestem pewna bez względu na okoliczności - Santalum pachnie niebiańsko.


Rok:
Nos: rodzina Durante
Nuty zapachowe: sandałowiec, mirra, przyprawy


It is natural for me that when temperature drops I instinctively look for something which helps me keep warm or warmer. Everything counts: sweaters, shawls, soft sweatpants, cashmere socks and perfumes. Something woody, spicy, earthy, soft, ambery, maybe just a little sweet, creamy or sometimes even gourmandy (but obviously not too much). Not too distracting, too loud or overwhelming, rather simple, intimate and friendly, something which melts with me and makes me feel... right. 


Profumum Roma Santalum whispers to me. Its voice isn't harsh but soothing, its language isn't complicated but it's simplicity I am looking for, its thoughts are deep and encourage me to contemplate them, its presence isn't too obvious but reassuring. And what is the most important, Santalum is a beautiful woody scent from the beginning to the end. 

It opens with amazingly beautiful, light sandalwood note. Definitely warm and cozy. Wood is so soft that I have this feeling that if I could touch it, it would be as touching and lightly pressing someone's body - weight of my touch, of my fingers would be definitely visible on a skin. And this woody note is what you get at the beginning. But just after few minutes some other notes appear: cinnamon, not too harsh and spicy, but lighter with almost delicate flowery facets, just a bit of cardamom, a little sweet and balsamic myrrh which keeps this fragrance far from being too monotonous and boring. 


All notes melt and mix together. Composition starts to be creamier and I definitely can smell vanilla beans, just the right amount, so I can almost taste creamy pudding, but luckily scent isn't too edible, too girly. But it depends on temperature of my body or the weather, because those almost gourmandy aspects in some situations are even less prominent. But I am sure of that - Santalum smells heavenly.


Year:
Nose: Durante's family
Notes: sandalwood, myrrh, spices

2013/12/10

Rodzina królewska / Royalty

English version below

Szczerze przyznam, że nie znałam wcześniej marki Atkinsons (podobno jej założyciel od 1826 roku tworzył zapachy dla członków brytyjskiej rodziny królewskiej), a przynajmniej nie interesowałam się nią kompletnie... póki nie odkryłam dwóch flakonów, na których nie dało się nie zauważyć słowa-klucza, wytrycha niemal: oud.  No to zdobyłam próbki i z nadzieją zaczęłam testować. 



Atkinsons Oud Save the Queen rozczarował mnie niemiłosiernie. W otwarciu wszystko kręci się wokół neroli, jaśminu i kilku kropli bergamotki. Jest słodko, mdlącą i męcząco. Po kilku minutach kompozycja robi się jeszcze słodsza i zaczyna mi przypominać smak tanich landrynek. I tak to sobie trwa i trwa. Nawet po pół godzinie kompletnie nic się nie dzieje, stagnacja. Mam nieodparte wrażenie "podziwiania" marnej karykatury zapachu orientalnego.

W końcu po jakiejś godzinie coś się zmienia, pojawiają się kolejne nuty - słabiutki i niemrawy oud, pod rękę z plastikowo-chemicznymi jaśminem i neroli, oraz słodkawe sianko (zakładam, że za ostatnią nutę odpowiedzialna jest fasola tonka). Czuję się całkowicie przytłoczona tą kompozycją i nieustannie walczę z bólem głowy oraz mdłościami.

Trzy kolejne godziny z zapachem za nami, a w zamian dostajemy kwaskową wanilię, duszące kwiaty, słodkości i ciężkie drewno gwajakowe (czy muszę dodawać, że gwajak też w tym wypadku załapał się do podzbioru "słodkości"?) oraz siano.

Jak już zapewne zdążyliście się zorientować, Oud Save the Queen nie przypadł mi do gustu (że się tak mało dosadnie przez grzeczność wyrażę). Nawet jeżeli w kompozycji są jakieś przyjemne nuty, zakopane zostały pod wielkim stosem innych składników. I gdy po kilku długich godzinach wyczuję w końcu coś herbatopodobnego, pozbawionego towarzystwa tych wszystkich niekoniecznie ładnych aromatów, jest już po prostu za późno. Jestem najzwyczajniej w świecie zbyt zmęczona tymi perfumami. A przecież mogło być tak pięknie.




Rok: 2013
Nos: Francis Delamont
Nuty: herbata earl gray, goździki, bergamotka, jaśmin, kwiat pomarańczy, oud, fasola tonka, drzewo gwajakowe.


A teraz prawdziwy bohater dzisiejszego wpisu. Oud Save the King to bardzo przyjemna kompozycja, którą otwierają aromatyczna herbata earl gray i owoce (mogłabym przysiąc, że czuję ciemnofioletową, soczystą śliwkę). Po kilku minutach do mojego nosa docierają aromaty zamszu, skóry i irysa. Ale największą przyjemność sprawia mi przewrotnie piękna nuta politurowanego oudu, który po chwili przyjmuje bardziej lekarstwiane zabarwienie. Irys wychodzi po angielsku, zatem do zachwytów pozostają niemal aksamitny zamsz, miękki sandałowiec w tle i ponownie politurowany oud. I oczywiście herbata earl gray.

Po pół godzinie zapach staje się cichszy, łagodniejszy, a oud nabiera słodszych odcieni. Mam nieodparte wrażenie, że gdzieś tam przebija się aromat ciemnej czekolady uzupełnionej ciepłymi przyprawami - kardamonem i gałką muszkatołową.

Im dłużej na skórze tym ciemniejszą kompozycja się staje. Skóra pachnie odrobinę gumowo i jakby ją ktoś uwędził. Wygasanie zapachu jest najzwyczajniej w świecie magiczne. Kilka czarnych nasionek wanilii i mnóstwo ciepłego, balsamicznego benzoesu. Naprawdę przyjemnie. Królewsko. Czy muszę coś jeszcze dodawać?


Rok: 2013
Nos: Amandine Clerc-Marie
Nuty: herbata earl gray, bergamotka, absolut korzenia irysa, zamsz, sandałowiec, oud.


I have to admit, that I hadn't known Atkinsons creations before (it is said that the founder, James Atkinson, became a personal perfumer of the British royal family in 1826), or at least I was totally not interested in this brand... until I spotted two bottles with key-word written on labels: oud. So I acquired two samples and with high hopes started testing. 

Atkinsons Oud Save the Queen disappoints me deeply. Opening is all about neroli, jasmine and a few drops of bergamot. Everything is sweet and insipid and really tiring. After few additional minutes composition is even sweeter than before and reminds me very cheap hard candies. And it lasts and lasts. Even after half an hour nothing else happens. I just feel that it is caricature of the oriental fragrances. 
Finally, after one hour other notes appear - very weak oud with a little plastic-like, chemical jasmine and neroli and sweetness of hay (I assume that tonka is responsible for that). I feel totally overwhelmed by this composition, I continuously fight with headache and mild nausea. 

Three hours pass and we have sour vanilla, oppressive flowers, sweets, heavy guaiac wood (do I need to mention that guaiac wood has sweet facets as well?), and hay. 

As you already realized I don't like Oud Save the Queen. Even if there is somewhere some nice and pleasant ingredient, it is buried under pile of other notes. And after long hours when I finally can smell some tea-like accord without all this unpleasant company, it is too late. I am just too tired of this composition. Such a waste of potential. It could have been so beautiful.



Year: 2013
Nose: Francis Delamont
Notes: earl gray, cloves, bergamot, jasmine, orange blossom, oud, tonka beans, guaiac wood.

And now to the real hero of this post. Oud Save the King is a really nice composition, which starts with earl gray tea and fruits (I could swear I can smell dark purple, juicy plum). In just few short minutes I can detect all the suede and leathery nuances and iris. But what pleases me the most is this strangely beautiful lacquerish note of oud which after not so long time changes its shade to more medicine-like. Then iris disappears. All we have is velvety suede, soft sandalwood in the background and again laquerish oud. End of course earl gray.

After half an hour fragrance starts to be more whispery, calmer, oud gets some sweeter facets, and I have this feeling that under all those notes lies dark chocolate mixed with some spices (nutmeg, cardamon).

The longer on the skin the darker this composition. Leather smells a little rubbery and more smoky. Drydown of this scent is purely magical. Few black seeds of vanilla and a lot of warm, balsamic benzoin. Scent is really nice. Regal. Do I need to say more? 


Year: 2013
Nose: Amandine Clerc-Marie
Notes: earl gray, bergamot, orris root absolute, suede accord, sandalwood, oud.

Ryc. 1 i 3. Zdjęcie koronacyjne króla Jerzego VI.
Ryc. 2. Zdjęcie koronacyjne królowej Elżbiety II.
Ryc. 4-5. www.fragrantica.com


2013/12/09

Do poczytania / Something to read

English version below

Zawsze powtarzam, że winę za odbiór i interpretację zapachu ponoszą moja skóra i mój nos.



I repeat it constantly, that for interpreting any fragrance I sniff, responsible are my skin and my nose. 



2013/12/04

Inez & Vinoodh

English version below


Jestem bardzo upartą osobą. Jak sobie coś ubzduram, to nie ma takiej siły, która by mnie przekonała, że jest inaczej. Odnosi się to również do perfum. Za każdym razem, kiedy widzę flakon sygnowany przez celebrytę maści wszelakiej, nie mogę zwalczyć swojej niechęci, a nawet wstrętu. Prawdopodobnie dlatego, że agencje PRowskie, stojące za danym zapachem, oczekują, że ludzie rzucą się do sklepów i wykupią cały jego zapas. A może dlatego, że nie spodziewam się po takiej kompozycji niczego dobrego. Może zakładam, że nie jest warta mojego czasu ni nosa. Zatem wyjątkowo trudno przekonać mnie do powąchania zawartości takiego flakonu. Jednak ostatnio moje pragnienie poznania tego, co gdzieś tam czeka na poznanie, było mocniejsze niż mój upór. W czasie wypadu do Barneysa zapodałam sobie kilka kropli ciekłej przyjemności i obwąchiwałam swój nadgarstek nie tylko w drodze powrotnej do domu, ale i przez pozostałą część dnia. No ale celebryci sygnujący zapach jacyś mało celebryccy, a i marka nie byle jaka...


Byredo 1996 Inez & Vinoodh jest wynikiem współpracy Bena Gorhama z Byredo i sławnego duetu fotografów mody Inez van Lamsweerde and Vinoodha Matadina. Inspiracją było zdjęcie wykonane przez Inez w 1996 roku i zatytułowane "Kirsten 1996".


Otwarcie jest gęste od jałowca, który sprawia, że zapach wydaje się chłodny. Ale już kilka sekund później do głosu dochodzą marchewki - świeżo obrane, pomarańczowe i soczyste. Niemal słyszy się, jak chrupią w zębach, a na języku czuć ich włókna. Akord jest intensywny, ale nie za mocny i nie przesadnie męczący (choć muszę przyznać, że jeden psik to sporo).

Po pewnym czasie zamiast marchewek można wyczuć bardziej irysowe i skórzaste brzmienia. Podoba mi się to, że w zasadzie nie wyczuwam pudrowych nut. Wiem, że gdzieś tam zakwita fiołek, ale raczej zielony niż pudrowy. Irys na początku przypomina zamsz, a kilka minut później już twardszą i sztywniejszą skórę, niemniej bez wątpienia ma ona kolor beżowy. Paczula wyrasta miękka, niezbyt ciemna, niespecjalnie ziemista, pachnie raczej cudownie, ciepło i przytulnie. Ambra jest okrągła i pluszowa, aromaty labdanum i benzoesu z kilkoma kroplami wanilii są zauważalne, szczególnie kiedy wanilia staje się mocniejsza, ciepła i przyjemna.

Nie jestem prawdziwą fanką irysa, najczęściej wzdrygam się, jak tylko go poczuję, a mój żołądek zaczyna się niebezpiecznie kurczyć, ale ta kompozycja jest tak przyjemna, że samą mnie to zaskakuje. Zapach nie wydaje się zbyt skomplikowany, zawiły, a raczej taki łatwy do polubienia. (Na marginesie: staram się powoli uczyć irysa, róży i innych nut, za którymi nie przepadam.)

Myślę, że powinnam zmienić zdanie co do perfum noszących znane nazwiska. Nie mam nic do stracenia... a mogę wiele zyskać.


Rok: 2013
Nos: ?
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: jałowiec, czarny pieprz
Nuty serca: fiołek, akord skórzany, irys
Nuty bazy: paczula, czarna ambra, wanilia


I am a very stubborn person. If I decide not to do something, there is almost no force in the whole universe to make me act otherwise. It is even applicable to my hobby. Every time I see celebrity-kind-of-famous name on the fragrance bottle, I can't control my aversion, sometimes even repulsion. Probably because I feel, that PR agency behind such a scent expects people to run to the nearest perfumery and buy all stock. And maybe because I don't expect anything nice enough from such a composition. Maybe I assume that it is not worth of my time and my nose. So it is really difficult to convince me to sniff what is inside a bottle with a known name on it. But recently my desire to know what is out there waiting to be known won over my stubbornness. On my trip to Barneys I spritzed just a few drops of liquidy pleasure and were sniffing my wrist not only during my walk back home, but also for the rest of a day. But celebrities whose names are on the bottle aren't celebrities, and brand is not a ordinary one...


Byredo 1996 Inez & Vinoodh is a result of a collaboration between Ben Gorham from Byredo, and a very famous duo Inez van Lamsweerde and Vinoodh Matadin - fashion photographers. Inspiration for this composition was one of the photographs took by Inez in 1996, entitled: Kirsten 1996.


Opening is full of juniper berries which bring a little chill in the air. But few seconds later there is plenty of freshly peeled carrots - orange and juicy. You can almost hear how they crunch  between teeth and feel their texture on a tongue.  Accord is intense but not too strong or disturbing (although I must admit that one spritz is quite an amount).  

After a while instead of carrots more irisy and leathery kind of accord starts to show up. What I like is almost complete absence of powdery notes. I know that there is violet somewhere, but rather green than powdery.  Iris resembles soft suede at the beginning, few minutes later is more leathery, but though harder and stiffer still in beige color. Patchouli is soft, not too dark, not too earthy, its scent is wonderful, warm and cozy. Amber is roundy and plushy, aroma of labdanum and benzoin with few drops of vanilla is quite distinctive, especially after a while, when vanilla starts to be more and more prominent, warm and nice.

I am not really a fan of iris, usually it makes me flinch and my stomach starts to clench, but this composition is so nice, that i - surprisingly - enjoy it. It is not too complicated, too tricky, but so easy to love. (Side note: I really try to get used to iris and rose and some others notes I am not crazy about.)

I think I'll change my mind and try perfumes signed by well known names more often. I have nothing to lose... and maybe a lot to gain.


Year: 2013 
Nose: ?
Notes: 
Top notes: juniper berries, black pepper
Middle notes: violet, leather accord, orris
Base notes: patchouli, black amber, vanilla


Ryc. 1, 2, 5. Inez i Vinoodh.
Ryc. 3 i 6. Zdjęcie, które stało się inspiracją.

2013/12/02

Piwnica i łąka / A cellar and a meadow

English version below

Nigdy nie zapomnę pierwszych testów Fumidusa Profumum Roma. To była prawdziwa walka gigantów. Ta kompozycja prawie mnie zabiła. No może nie tyle kompozycja, co wywołana przez nią migrena. Kilka pierwszych minut zadecydowało o moim "wspaniałym" samopoczuciu. Zaczęło się delikatnym bólem głowy, potem czułam, jakby ktoś zgniatał moje gałki oczne, a wszystko zakończyło się światłowstrętem. Oczywiście, niczego mnie to nie nauczyło i od tamtej pory jeszcze kilka razy próbowałam oswoić te perfumy. W pewnym momencie byłam w stanie przetrwać z nimi na mojej skórze nawet godzinę, a zaznaczam, że nie ewoluowały nawet odrobinę. Za każdym razem początek był ostry, ciężki i zapach takim już pozostawał. Ale w końcu coś się zmieniło. Kilka tygodni temu ponownie przetestowałam Fumidusa. I tym razem wielce mnie zaskoczył.

Otwarcie jest mroczne, brudne, dziwne. Brzoza, ziemia, kurz i całe mnóstwo starej, bardzo dobrej whiskey (dojrzewającej w dębowych beczkach), którą ktoś wylał na klepisko w piwnicy. Whiskey paruje, a opary mieszają się z kurzem i ciężkim, zatęchłym powietrzem. Można się upić, oddychając. W piwnicy nie ma okna. Zapach przegniłych półek z nieheblowanego drewna jest dość mocny, ale - o dziwo - w powietrzu nie ma wilgoci. W jednym z kątów leży rzucony przez kogoś przetarty worek jutowy, w którym kiedyś trzymano ziemniaki.


Po godzinie kompozycja zaczyna się powoli zmieniać. Kurz i ziemia są coraz mniej wyczuwalne, whiskey odparowuje prawie całkowicie, zastałe powietrze rozrzedza się z każdą sekundą coraz bardziej. Zza tych ciemniejszych, brudniejszych nut zaczyna wychylać się coś zieleńszego. Początkowo zaledwie młode pędy. Potrzebna jest kolejna godzina, żeby zapach kompletnie się zmienił. Po tym czasie jest tylko wetyweria - zielona, soczysta, świeża. Ma się wrażenie, jakby siedziało się na środku wetyweriowej łąki. Można przesuwać między palcami źdźbła trawy, miażdżyć w dłoniach i czuć jak skórę pokrywa zielony sok. I tak można się rozkoszować tą łąką dopóki Fumidus nie zniknie ze skóry.


Właśnie sobie coś uświadomiłam. Chyba nie jestem największą wetyweriową fanką. Generalnie lubię zapach tej trawy, ale na mojej skórze wydaje mi się zawsze zbyt łagodny, zbyt zielony, niezmienny. Uwielbiam niektóre wetyweriowe kompozycje, jednak nie na tyle, by rozważać zakup pełnowymiarowych flakonów. 


Rok: ?
Nos: rodzina Durante
Nuty zapachowe: wetyweria, brzoza, whiskey


I remember my first encounter with Fumidus Profumum Roma. It was a real battle. This composition almost killed me. To be precise it triggered my migraine. Few first minutes were crucial for my well being. It started with a mild headache, than it was squeezing my eyeballs, and finished me with photophobia. I didn't learn my lesson then, because I tried those perfumes few times since that not so pleasant moment. At some point I was able to stand Fumidus for a full hour on my skin, but it didn't evolve a bit. Every time I tested this composition, it was harsh at the beginning and stayed that way. Finally something changed. Few weeks ago I tried Fumidus again. And it really surprised me.

Opening is dark, dirty, strange. Birch, soil, dust and a lot of old, really good whiskey (maturated in old oak casks) spilled by someone on the cellar's floor. Whiskey evaporates and fumes mix with dust and old, musty, heavy air. Just simple breath can make one's boozed. There is no widow in this cellar. Smell of rotten shelves made of unplaned wood is quite prominent, but what is strange there is no dampness in the air. In one of the dark corners someone threw worn-out woven hemp bag used to carry potatoes. 


After one hour composition evolves a little - there is less dust and soil, whiskey evaporates almost completely, stale air blurs more and more each second. From behind those darker, dirtier notes something greener starts to show up. Firstly only some small shoots. I takes almost another hour to change fragrance entirely. After that it is all about vetiver: green, juicy, fresh, like you were sitting in the middle of vetiver meadow. You can play with blades, crushing them in hands and almost feel juice running down your fingers. And you experience this meadow until Fumidus disappears from your skin entirely. 


And I realized something. I suspect I am not really a true vetiver person. I like it in general, but it is not enough on my skin, it is too mild, too green, too linear. I love some of the vetiver scents, but I don't consider buying full bottles. 

Year: ?
Nose: Durante's family
Notes: vetiver, birch, whiskey