Bezsenność. Dopadła mnie gadzina tej nocy. W ogóle jakoś tak ostatnio czyha na mnie, otwiera mi paluchami powieki za każdym razem, jak tylko położę głowę na poduszce i zamknę oczy, odcina krążenie w odnóżach wszelakich, podkłada mi kamienie pod prześcieradło i wypycha nimi poduszkę, łazi za mną, z kwikiem przebiega pod nogami (najchętniej wtedy, jak coś niosę, na przykład gorącą herbatę), chowa się za kurtynką prysznica, wyskakuje jak koziczka z wanny, zachęca do wyścigów i doprasza się nieustającego myziania... a nie, te ostatnie wybryki to nie bezsenność, to Cheddar.
Bezsenność po prostu sprawia, że jak tylko gaszę światło, robi mi się niewygodnie i przestaję być senna (no to łażę po mieszkaniu w towarzystwie zadowolonego z nocnego życia kota, czytam, piszę, sprawdzam, panie, co tam w polityce... Przyznaję się, zmyślam, tego ostatniego nie robię, bo jednak chciałabym kiedyś usnąć!). I tak mi robiła ta niedobra bezsenność koło pióra zeszłej nocy. A jak już dała sobie siana (tak grubo po trzeciej nad ranem), kot przejął pałeczkę. Postanowił mi śpiewać miłosne serenady i zrzucać wszystko, co leży na stoliku nocnym. Na dodatek, żeby niedziela była jeszcze przyjemniejsza (i zapewne dłuższa), obudziłam się wcześnie, niekoniecznie przytomna i niekoniecznie świadoma własnego imienia.
Kawa z rana - jedyne co mi przyszło na myśl. Taka w niemal półlitrowym kubku. I dzień od razu nabrał przyjemniejszych dla oka kolorów. A potem kilka kropli testowanego ostatnio zapachu, żeby jakoś dotrwać do następnej kawy. Bo mimo zawartego w nim nielubianego przeze mnie kokosa, jest jak dobrze wykonana resuscytacja.
Chyba już nikogo nie zdziwi, że to kolejny Odin. 10 Roam zaskoczył mnie. Wybucha mlecznym kokosem i ziarnami świeżej, średniopalonej kawy. Aromat kawy jest po prostu piękny, w pierwszych chwilach ma niemal paczulowo-czekoladową aurę. Zapach kokosa podoba mi się zdecydowanie mniej, bo go nie lubię, jednak doceniam jego mleczność połączoną jakby z odrobiną wanilii, gładkość, puszystość. I w sumie to on z tą kawą tak miło się komponuje, że można się nim i zauroczyć (sama nie wierzę w to, co piszę!).
A jak spod tego kokosowo-kawowego akordu wysunie swoje małe, szpiczaste uszka pieprzowa, delikatnie pylista nuta podkręcona słodko-gorzkim szafranem, robi się tylko ciekawiej. Bo przyprawy tak pięknie sobie wirują, tańczą i podśpiewują cichymi głosikami.
Kokos powoli słabnie, niemal znika, kawy też już niewiele, choć jeszcze raz na jakiś czas można znaleźć rzucone gdzieś ostatnie, małe, pokruszone ziarenko. Wolałabym, żeby trwała dłużej (nie tylko ze względu na nieprzespaną noc). No ale nic to. Bo oto staje przed nami ciemne, twarde drewno hebanowe, które już wcześniej starało się zaakcentować swoją obecność nieśmiałymi podskokami, i kamforowo-miętowe kadzidło. No na Odyna! Ta niby-miętowość mnie zachwyca! I chociaż kadzidło nie kopci się, nie strzela ogromnym kłębem w niebo, jest wielce przyjemne. Heban najpierw jest suchy, gorzkawy, pylisty, ale im dłużej trwa na skórze tym bardziej mięknie i wysładza się. Czasem przebiegnie też ździebko cedru, może wiórek sandałowca. W pewnym momencie wyczuwam niemal słodkie gwajakowe niuanse, tak podobne do tych z Gaiac M.Micallef czy Gaiac 10 Le Labo. I generalnie ta gwajakowa słodycz już niemal bez domieszek, tak sobie trwa i trwa, aż w końcu zgaśnie.
PS Kto zna dobre remedium na bezsenność?
Rok: 2013
Nos: Jean-Claude Deville
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: szafran, liść pieprzu
Nuty serca: kwiat imbiru, kwiat kawowca
Nuty bazy: mleko kokosowe, heban, kadzidło
Ryc. 1. Cheddar I Wielki
Ryc. 2. http://squirrellyminds.com
Ryc. 3. www.luckyscent.com