A kto powiedział, że dość na dziś? Teraz o czymś, co ostatnio nosiło mi się wielce przyjemnie. Dość obficie uraczyłam się tą piękną kompozycją z rana, a po kilku godzinach, kiedy niemal już zgasła na skórze, z ogromnym zadowoleniem czynność obfitego uraczenia się powtórzyłam (pewnie nikogo nie muszę przekonywać: czasem to, że zapach nie trwa na skórze w nieskończoność, to zaleta, bo jak miło otulić się kolejną jego porcją bez zaburzania jego kolejnych etapów, bez tłamszenia kwitnących na skórze akordów). I tak sobie pomyślałam, że chyba najwyższy czas na notkę.
Mam nadzieje że wpis ucieszy moją przyjaciółkę Anię, która z własnej flaszki może się owym zapachem zlewać do nieprzytomności, czego w zasadzie można jej pozazdrościć. Czyli kolejny otulający zapach na wczoraj, na dziś i na jutro.
Cytrusowe otwarcie jest po prostu bardzo przyjemne. Nie za kwaśne, nie za słodkie i niemusujące. Pewnie dlatego, że podbite niemal kremowym odcieniem yuzu i delikatną, drapiącą w nos i gardło goryczką. Nie spodziewałabym się, że takie akordy mogą mi się spodobać. Ale w przypadku Odin 08 Seylon wzbogaca je przebijająca już nieśmiało poświata nut bazy, a przede wszystkim pięknej wetywerii i miękkiego piżma. A nawet piżemka. Zatem zapach jest delikatnie zielony, cytrusowy, przytulny, ciepły i lekko drzewny jednocześnie.
W końcu pojawia się coraz więcej goryczki. Piołun niestety nie smakuje absyntem, niemniej pięknie wcześniejsze akordy przyozdabia. Robi się błogo. I nawet tego absyntu od razu jakoś mniej brak. Pod tym co jakiś czas i zaledwie odrobinę daje się wyczuć gałkę muszkatołową, dzięki której kompozycja nie jest zbyt gładka i jednowymiarowa. Ale zapach najwspanialszy jest wtedy, gdy zaczyna pojawiać się nuta żywicznego kadzidła o lekko cytrynowym zabarwieniu, czyli elemi i mocniejsze aromaty drzewne podszyte miękko waniliowym benzoesem. I chyba nie muszę pisać, że właśnie ta faza zapachu jest według mnie najpiękniejszą? Ciepła, wygodna, bezpieczna. Niemal jadalna w swojej niejadalności.
A jak się zapomni o tym, że się pachnie, zapach sam o sobie przypomni. Wystarczy delikatny ruch ręką, ledwo wyczuwalny powiew wiatru, a nawet nieznaczne przyspieszenie tętna a znad skóry zaczyna unosić się przytulnie pachnący, miękki obłoczek. I od razu człowiek przestaje się dziwić, dlaczego tak siedzi z niemądrym uśmiechem na twarzy. To po prostu efekt odczuwanej przyjemności.
Ja wiem, że w tej notce raz za razem powtarzam słowa "przyjemny", "przytulny" i różne ich odmiany, ale ten zapach po prostu taki jest. Nie chodzi w nim o agresywne nuty, o niszę nisz, o czernie czarniejsze od najczarniejszych czerni, płonące kościoły i mieszany w kotle asfalt. To zapach wygody, idealnego dopasowania, harmonii, spokoju, ciepła. Świetnie zrozumiem tych, którzy nazwą go swoją drugą skórą... a przynajmniej zapachowym przytulnym i przyjemnym kocykiem.
Rok: 2012
Nos: Philippe Romano
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: yuzu, gorzka pomarańcza, bergamotka
Nuty serca: gałka muszkatołowa, elemi, piołun
Nuty bazy: benzoin, mech dębowy, wetyweria
Ryc. 1-2. Cheddar i zielone kocyki. A dlaczego znowu Cheddar? Po pierwsze, bo obiecałam, po drugie, bo dlaczego nie.
Ryc. 3. www.odinnewyork.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz