Uwielbiam głębokie, narkotyzujące niemal aromaty drzewne w perfumach: moc i lekką kwaskowość rozłożystego dębu, miękkość kremowo-orzechowego sandałowca, ołówkową suchość i jasność cedru, różano-woskową tłustość palisandru, dymno-skórzaną woń dziegciu brzozowego, lepką zieloność strzelistej jodły, mdławą słodycz i głęboką barwę ciemnego wenge, hipnotyzującą nutę lekarstwianego, tłustego agaru... No i oczywiście gęstość balsamicznego, słodko-gorzkiego gwajaku o lekko pikantnym, dymnym tle. Po prostu czyste piękno. A kto się chce przekonać, jak pachnie gwajak, niech sięgnie po syrop na kaszel Guajazyl – zapach jest ponoć ten sam (ponoć, bo choć na pewno łykałam ten syrop jako dziecię, nie jestem w stanie w stu procentach przypomnieć sobie jego smaku czy zapachu; czyli pamięci u mnie jak na lekarstwo).
Otwarcie Gaiac M.Micallef to połączenie bardzo delikatnie cytrusowej bergamotki i słodko-gorzkiego, odrobinę dymnego gwajaku. Zapach jest bardzo intensywny. Pulsujący. Gwajak pachnie jak gęsty, bardzo gęsty syrop w kolorze złoto-brązowego karmelu. I choć jest słodki, jest to słodycz przewrotna, ze sporą dawką goryczy, podszyta szarym dymem. Ten kontrast „słodkie-gorzkie” jest tak cudowny, że jak się zaczynam w niego wwąchiwać, nie jestem w stanie skupić się na niczym innym i zapominam o całym świecie. Ta postać gwajaku wyczuwalna jest przez cały czas trwania perfum. Zmienia się tylko bogactwo aromatów jemu towarzyszących. Bo już po kilku chwilach od otwarcia pojawiają się drobne, białe kwiaty jaśminu, odurzające i – co zachwyci tych, którzy za jaśminem nie przepadają – absolutnie niefekalne. Za moment do tej kompozycji przyłączają się pikantne, lekko korzenne goździki, puszysta wanilia i zielony wetiwer. Gdzieś tam w tle dobiegają jak echo słabe smużki kadzidła. Mam wrażenie, jakbym stała z zamkniętymi oczami w pełnym słońcu. Czuję na ciele ciepło słonecznych promieni, wiem, że ich kolor jest złoto-żółty, ale pod zamkniętymi powiekami nabierają jeszcze cieplejszej, słodszej barwy.
Na mojej skórze ta kompozycja wibruje przez długie godziny. Zapach gwajakowego drewna trwa i trwa, i trwa...
Z założenia twórcy zapachu Gaiac jest uniseksem. Niemniej, mam wrażenie, że raczej, jak szalki wagi, swoją słodyczą przechyla się bardziej na kobiecą stronę. Choć muszę też przyznać, że nigdy nie wąchałam go na męskiej skórze – a przecież ta jest w stanie podbić gorzkie, mocniejsze, bardziej dymne nuty z akordu gwajakowego, ostrość goździków i ziemistą zieloność wetiweru. Chyba będę musiała namówić mojego towarzysza niedoli zwanej życie, żeby użyczył mi swojego nadgarstka na kilka godzin, by o tym, że zapach jest uniseksem przekonać się na własnej skórze. Lub raczej na skórze męża.
Nos: Geoffrey Nejman
Rok: 1997
Nuty zapachowe: bergamotka, jaśmin, goździki, gwajak, wetiwer, wanilia
Ryc. 1. Guaiacum Officinale http://www.starrenvironmental.com
Ryc. 2. http://www.luckyscent.com
Szczęściara... Na mnie Gaiac gaśnie za szybko. Ale i tak nie potrafię pozbyć się flakonu. mam więc i nie używam. Bo jakże oddać coś tak pięknego?
OdpowiedzUsuńNajciekawsze jest to, że gwajakowa esencja wcale tak słodko nie pachnie. Dopiero rozrobiona i przybrana...
Po co oddawać, przynajmniej raz na jakiś czas można skropić nadgarstki... tak dla czystej przyjemności. A o ile pamiętam Le Boise Ginestet też trzymasz (o ile jeszcze trzymasz) dla piękna zapachu, a nie trwałości. Niektóre zapachy są tego po prostu warte ;)
UsuńBardzo bym chciała powąchać czystą gwajakową esencję... Na pewno kiedyś się uda :)
W Gaiacku prócz pięknie przez Ciebie opisanej równowagi słodycz-gorycz mnie w nos rzuca się jeszcze jeden balans: gładkość- szorstkość. Jest taki i taki jednocześnie, czasami pH skóry lub nastrój przechylają równowagę na którąś ze stron ale to tylko sprawia, że zapach nie nuży, nie powszednieje.
OdpowiedzUsuńZawsze myślałam o Gaiacu jako o pachnidle przewrotnie męskim. Przewrotnie- bo kobieco-- tak jakby kobieta opowiadała mężczyźnie o jego męskości.
Oczywiście nie przeszkadza mi to Gaiaca nosić-i zachwycać się, raz za razem.
Uwielbiam te gwajakowe kontrasty i równowagi. Masz rację, zapach nie powszednieje, jest niezwyczajny, niebanalny, a jednocześnie "ludziowy" (wiem, że mogę nim pachnieć do pracy, a pracuję z osobą, która na zapachy jest bardzo wrażliwa, bo ją podrażniają, przez co kicha i prycha).
UsuńPo przeczytaniu recenzji mój mąż przybiegł do mnie z wyciągniętą ręką i prostym słowem "pryskaj!". No to spryskałam. Po słodko-gorzkim otwarciu, niemal takim samym, jak na mojej skórze, wyszedł dym. Mnóstwo dymu. Byłam tak zdziwiona i oczarowana, że siedziałam z nosem wklejonym we wnętrze jego łokcia... tak przez niemal dwie godziny. Potem zapach znowu się wysłodził i pojawiło się sporo piżma. Niemniej teraz mam dowód na to, że na męskiej skórze przynajmniej przez kilka godzin zapach potrafi być bardzo szorstki, bardzo męski. I żałuję tylko, że na mnie tak nie pachnie...