Elegancja i prostota wysokich kieliszków z cieniutkiego, delikatnego szkła, kieliszków na wysokich, szczupłych nóżkach, barwa ciemnego, grubego szkła butelki, strzał korka, którego - nieważne jak bardzo jestem na niego przygotowana - zawsze się wystraszę, chmurka dymu przy szyjce butelki zaraz po tym strzale, ciecz, pieniąca się przy wlewaniu do kieliszków i pierwszy, mały, koniecznie wytrawny łyk musujący na języku. Ach, jak ja lubię szampana! Prawdziwego francuskiego szampana! Jego zapach, smak, kolor, fakturę na języku i wyjątkowy dźwięk dobiegający z kieliszka; celebrowanie każdego łyczka, leniwe sączenie, najlepiej - i tu może zdziwię - na kanapie, w wygodnym ubraniu, ba, nawet dresie, z nieinwazyjną muzyką w tle, przy interesującej rozmowie. O, żeby tak można było częściej...
Pierwsze sekundy Champagne de Bois Sonoma Scent Studio to... szampan, prawdziwy szampan z Szampanii, gęsty od maleńkich, tańczących pęcherzyków, prawdziwie musujący, jasnożółty, wytrawny, z lekko kwaskowa nutą. Taki, jak lubię. Do tego aldehydowego akordu przyłączają się białe pęki jaśminu i maleńkie kłącze pudrowego irysa, które tu się, nie wiedzieć czemu, zaplątało. Po chwili zapach robi się jeszcze ciekawszy, ponieważ wydobywają się z niego kremowy sandałowiec, gęsta ambra i żywiczne labdanum. Żadna z nut nie wybija się jakoś szczególnie ponad pozostałe. Akordy mieszają się delikatnie, musują na języku - mam wrażenie że słyszę ten wyjątkowy dźwięk pękania małych pęcherzyków gdzieś pod kopułą podniebienia. Aż ma się ochotę zamknąć oczy i w spokoju rozcierać aromat na kubeczkach smakowych.
Goździki, które najpierw cichutko szepczą, stają się bardziej słyszalne. Szampan z wytrawnego przeistacza się w półsłodki. Nadal smaczny i nadal upaja. I ta doskonała harmonia, jak muzyka sfer, trwa i trwa... niemal w nieskończoność.
Koncentracja tych perfum jest powalająca - cały dzień. Wnętrze łokcia pachnie nawet po kąpieli. Rano założyłam sweter przesycony Champagne de Bois w okolicy wnętrza łokcia - po kilku sekundach zapach przechodzi z kaszmirowych włókien i osiada ponownie na skórze. I choć wiem, że nie będę tą kompozycją nigdy więcej pachnieć, bo jednak zbyt kobieca, zbyt zwracająca uwagę, zbyt intensywna (niestety w męczący dla mnie sposób), doceniam ją, bo ciekawa jest zaiste.
Nos: Laurie Erickson
Rok: 2008; reformulacja 2012
Nuty zapachowe: aldehydy, jaśmin, goździk, sandałowiec, absolut labdanum, wetiwer, ambra
Ryc. 1. http://www.bloomberg.com/
Ryc. 2. http://www.washingtonlife.com/
Ryc. 3. http://www.sonomascentstudio.com
Ryc. 2. http://www.washingtonlife.com/
Ryc. 3. http://www.sonomascentstudio.com
Jako sączyciel Yvresse, czuję się niezdrowo zainteresowana, ech :)
OdpowiedzUsuńO! jak bardzo ci zazdroszczę ;) zazdroszczę mozliwości zamawiania SSS, bo niestety "international shipping" jest niemożliwy :(
OdpowiedzUsuńW tym przypadku już sama nazwa brzmi tak, hm.. apetycznie, motywująco i hedonistycznie, że rodzi nie tyle chęć poznania, co wręcz żądzę. ;)
OdpowiedzUsuńWiem, że flaszki (perfum, a nie szampana ;)) z tego nie będzie, ale testowałam w sumie z przyjemnością :) I trzymam kciuki, żeby w końcu zapachy SSS trafiły do Polski.
OdpowiedzUsuń