Pisanie o perfumach bywa niełatwe. Przynajmniej dla mnie. Są zapachy, które od razu wywołują w głowie skojarzenia, zarzucają obrazami bez względu na to, czy mój nos poszczególne nuty toleruje, czy też nie. Są jednak takie kompozycje, przy których się zacinam. Chcę coś napisać, już prawie mam tę myśl na czubkach palców, po czym okazuje się, że umknęła spłoszona. I nie ma w tym wypadku znaczenia, że zamieniam się w słup soli głownie przy zapachach, które mnie zachwycają. Naprawdę niewiele pomaga, że są to moje ulubione nuty, że teoretycznie obrazy kłębią się w głowie. Po prostu perfumy te sprawiają że czuję się bezpiecznie, jakbym siedziała w chłodny wieczór pod kocem na własnej kanapie, z kubkiem gorącej herbaty w ręce, rewelacyjną książką przed nosem, mruczącym kotem gramolącym się na kolana i towarzyszem niedoli zwanej życiem gdzieś w pobliżu. Najzwyczajniej w świecie nie chcę, nie mam ochoty rozbijać ich na czynniki pierwsze, chcę się rozkoszować tą przytulną całością.
No ale pisanie bloga zobowiązuje (będę wielce wdzięczna za nie przypominanie mi, że po tak długiej przerwie i ciągłym milczeniu jakimkolwiek „zobowiązaniem” mogę się najnormalniej w świecie wypchać! Kiepska jestem z taksydermii...).
Mam taką małą buteleczkę (wyjściowe zaledwie 100 ml, które kurczy się w zatrważającym tempie) z zamkniętym w niej wspomnianym szczęściem na kanapie. Chcę o niej napisać w zasadzie od momentu jej zakupienia, no ale jak zauważyliście już na pewno – nie wyszło. Bo o Odinie 03 Century ciężko mi pisać. Komfort, który mi daje jego noszenie, jest wielki jak stąd do krańca galaktyki i z powrotem. Delikatne drgania ciepłych, drzewnych aromatów – mojej ulubionej brzozy, słodycz rozgrzanej, ciekłej mirry, dymek chłodnego kadzidła, kropla zadziornego piżma, okruszek puszystej ambry, źdźbło zielonego wetiweru, drobna gałązka kakaowo-ziemistej paczuli i listek świeżej, lekko mrożącej mięty. I nie wiem, która nuta pierwsza uderza. Drgają unisono. Żadna nie wybija się ponad pozostałe. Całość osiada na skórze, otula ją, nie sterczy na boki, zahaczając o siedzących obok mnie. Jest kołem, nie kwadratem. To jedna z tych doskonałych kompozycji ucząca czystej harmonii, bezbrzeżnej równowagi. Nordycki zen. Zen, który trwa i trwa... i trwa.
No i sami widzicie, ja nie potrafię tego, co czuję, sensownie rozczłonkować. Wyobraźcie sobie po prostu wyjątkowo miękki kaszmir, zapach bezpieczeństwa, spokoju, równowagi wyobraźcie sobie zdanie doskonałe, muzykę sfer... a to dopiero będzie początek.
Nos: Kevin VerspoorRok:
Skład:
Nuty głowy: srebrna brzoza, cyprys, mięta
Nuty serca: wetiwer, mirra, paczula
Nuty bazy: piżmo, mech dębowy, ambra
ryc. 1. www.naturalfibresdirect.co.uk
ryc. 2. www.odinnewyork.com
ryc. 2. www.odinnewyork.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz