2013/07/24

Zauroczenie

W moim wielkim pudle z próbkami do przetestowania jest jeden zapach, nad którym deliberuję - żeby nie przesadzić - ze trzy lata. Deliberuję, bo mi się szaleńczo podoba. Do tego stopnia, że jak go testuję, to zamiast widzieć obrazy, zamiast rozbierać na czynniki pierwsze i śledzić rozwój nut, zapominam się. Całkowicie oddaję przyjemności obwąchiwania własnego ramienia. I teraz mi powiedzcie, jak tu spłodzić recenzję Bois d'Orage Frederica Malle (specjalnie używam nazwy stosowanej na amerykański rynek, a nie tej, którą zna cała reszta świata, czyli French Lover, ale o tym później), żeby miała ręce i nogi, a na dodatek głowę i piękny uśmiech na twarzy oraz bródkę po tatusiu? I na dodatek ta presja, że soczku coraz mniej i w końcu napisać coś muszę, zanim fiolkę osuszę.

Bois d'Orage, czyli Burzowy Las, jest... doskonały. Na początku aż gorzki, ostry od zieloności: ziele angielskie, arcydzięgiel o bogatej ziemisto-żywiczno-pieprznej nucie, kamfora, gorzkie galbanum, mech i cedr - wdycham zapach i czuję pieczenie w gardle. Ale tylko przez krótką chwilę, bo zaraz po tym kamfora znika, pieprz łagodnieje i choć zapach nadal pozostaje mocno zielony, traci goryczkę. Staje się miększy, przytulniejszy. Wyraźniej czuć cedr. I wiecie co? To jeden z najpiękniejszych cedrów, jakie do tej pory przyszło mi w perfumach wąchać. Po prostu pod powiekami pojawia się obraz gładkich jasnych desek. I w tym momencie ogarnia mnie spokój. 


Kompozycja jest, mimo początkowej wilgoci, bardzo sucha. Suchy cedr, suchy papirus, suche kadzidło. Mam nieodparte wrażenie niesamowitej czystość, choć pod główną warstwą czai się zapach ciepłego ciała (ciepłego, a nie brudnego czy spoconego). Piżmo. Zapach wciąga, mami. Pod tym względem całość jest bardzo zmysłowa, jest tu sporo napięcia, ale nie seksualnego. Choć zapach jest bardzo seksowny. Nie, poprawka. To osoba nosząca ten zapach jest seksowna. Bardzo.

Im dalej w las, tym więcej wetiweru. Mocniejsza staje się też czekoladowa paczula, raczej gorzka niż słodka, choć sam zapach stopniowo się osładza. Nie wyczuwam irysa nawet przez ułamek sekundy... i nie powiem, żeby mnie to martwiło. Wręcz przeciwnie. Bo generalnie z irysem się nie lubimy, by nie rzec, jesteśmy na wojennej ścieżce.

A teraz, dlaczego wolę nazwę Bois d'Orage od French Lover? Bo ja w zapachu żadnego kochanka nie widzę. Tym bardziej francuskiego. Owszem, ciepłe przytulne męskie ramiona, jak najbardziej, ale nie ma mowy o zdzieraniu z siebie ubrań, przyspieszonych oddechach, gnieceniu prześcieradeł w rytm wyśpiewywanej (wysapywanej?) przez Jane Birkin i Serge'a Gainsbourga piosenki "Je t'aime... moi non plus". Za to w zapachu drzewa są, czyli może być i las. I może być po burzy, bo wtedy wszystko pachnie mocniej, intensywniej, bogato. I zielono. 

I chcę mieć flakon na półce. Byle już!


Rok: 2007
Nos: Pierre Bourdon
Nuty zapachowe:  ziele angielskie, galbanum, arcydzięgiel, irys, cedr, wetiwer, paczula, kadzidło, piżmo

6 komentarzy:

  1. też nie widzę związku pomiędzy (w moim przypadku) wizją wiosennej, skąpanej w kwitnącym kwieciu Florencji, przepełnionej wonią jeszcze świeżego irysa - zroszonego ciepłym wiosennym deszczem,a taką właśnie wizję roztacza przede mną French Lover i bardzo sobie za to cenię tę kompozycję...

    co do nazwy, romantyczne i chwytliwe nazwy sprzedają się po prostu lepiej, szczególnie gdy coś sugerują lub są czegoś obietnicą... amerykanom pewne kwestie trzeba tłumaczyć i podawać hmmm przetrawione - gdyż ich romantyzm (wyhodowany na piersi ignorancji) opiewa raczej semantykę słowa "lover" w kontekście wyznawania miłości Elvisowi, a Europa to jakiś stary kraj obok równie starej Francji, w której wieśniacy robią wino i sery... ;D
    p.s. a jest taki kraj jak Hungary (głód)? :D
    pozdrawiam pirath

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz racje, chwytliwe nazwy się sprzedają... ale niestety najczęściej też wymuszają na nas pewne obrazy, bo nam je po prostu sugerują. Tym razem jednak zapach tak odstaje od jego europejskiej nazwy, że nawet gdybym chciała, kochanka tam po prostu nie uświadczam.

      Usuń
  2. Czytanie blogów kształci. Nie miałam pojęcia, że genialny, upodlony tandetną nazwą zapach ma także drugie, znacznie bardziej mu pasujące imię.
    Burzowy Las. Pasuje do niego. To także moja fascynacja i perfumeryjne marzenie.
    Przepiękny cedr, wybujała zieloność, wilgoć i napięcie, całkowicie się zgadzam. Fenomenalne perfumy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak fenomenalne, że z mordem w oczach patrzę na pewne małe porcelanowe zwierzątko - trzeba rozbić świnkę! Tylko czemu tyle lat się z tym bujam?

      Usuń
  3. No własnie ta tandetna nazwa sprawiła że jak dotąd mimo pięknie dla mnie brzmiących nut nie miałam tyle determinacji żeby poznać zapach i zatroszczyć się o jakąś próbkę! Ale Burzowy Las hmm to zupełnie co innego :)
    rosana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jak będziesz miała okazję, zdobądź próbkę. Myślę, że jest ogromna szansa, żeby zapach się spodobał.
      I dziękuję za odwiedziny :)

      Usuń