Dziś kolejny zapach drzewny, o którymś na jakiś czas (zbyt długi!) zapomniałam, a o którym przypomniałam sobie w najmniej, zdawałoby się, spodziewanym momencie, czyli w czasie wakacji, kiedy to spacerowałam po Narodowym Parku Sekwoi w Kalifornii i z namaszczeniem wdychałam przepełnione wonią wielkich drzew powietrze. Po pierwszych sekundach rzuciłam na głos, że już ten zapach poznałam wcześniej, w perfumach (wyobraźcie sobie zaskoczenie na twarzach przyjaciół, z moim towarzyszem niedoli zwanej życiem na czele). I przez resztę spaceru sunęłam wśród drzew (oczywiście po dokładnie wytyczonych trasach, a raczej chodnikach otoczonych małym płotkiem) z wielgachnym bananem na twarzy i uwielbieniem dla zapachu w sercu.
Rum, rum, rum. Złotobrązowy, a brąz w odcieniu czerwieni. Tak się zaczyna opowieść pod tytułem Sequoia od Comme des Garcons. A potem pojawiają się na moment dojrzałe czerwone jabłka (przypominające te z Wazamby), ale dość szybko wychodzą po angielsku i oto przed nami staje sekwoja i to nie byle jaka sekwoja, a sam generał Sherman, czyli największy żyjący przedstawiciel swojego gatunku. Generał jest tak wielki, że niemal ciężko garnąć go wzrokiem. Wyraźnie widać czerwonawy pień. A jego aromat odurza.
A kiedy zapach lekko ewoluuje, wyczuwam mniej rumu, a więcej sekwoi i niezbyt słodkiej słodyczy, podprawionej czymś pieprznym, niby-czekoladowym, balsamicznym (stawiam na karo karounde) i... agarem. Nie jest to agar-morderca. Jest miękki, zaokrąglony, gładki i jakby z maleńką kropelką czerwonej róży. Niemniej nadal można wyczuć jego charakterystyczny balsamiczno-skórzasty ton, choć w tym konkretnym przypadku skórę zastąpił zamsz. Czerwonawy, ma się rozumieć.
Czerwoność zapachu podkreśla również nuta mahoniu, przynajmniej domyślam się, że to, co czuję, to mahoń. Balsamiczny, gładki. W ogóle poza ostrym rumowym początkiem, cała kompozycja jest raczej stonowana, gładka, bez drzazg i ostrych kantów. Kulista. I potężna. Niebanalna. A gładkość tę podkreśla jeszcze delikatna, lekko kremowa baza z miękkich, nie za suchych drew.
Nie wiem, czy zbyt mocno zasugerowałam się flakonem, a w zasadzie jego kolorem, ale kompozycja jest naprawdę czerwona. Czerwona przez cały czas jej trwania na skórze. W końcu czerwień to kolor sekwoi.
Rok: 2001
Nos: Bertrand Duchaufour
Nuty zapachowe: kalifornijska sekwoja, czerwony rum, opoponaks, karo karounde, chiński agar, mahoń
Ryc. 1-2. Mark Rothko
Ryc. 3. www.luckyscent.com
* "Nazywam się Czerwień" to tytuł powieści Orhana Pamuka.
A ja też podziwiałam sekwoje olbrzymie w Kalifornii. Wiele lat temu. Na długo przed tym jak poznałam Sequoia. Kiedy dowiedziałam się, że istnieje zapach odwzorowujący woń tego drzewa napaliłam się jak, nie przebierając, szczerbaty na suchary.
OdpowiedzUsuńI się rozczarowałam. Bo rum o którym piszesz czuję. Scukrzony, lepki, gęsty. Tylko sekwoi brak. Drewno niesprecyzowanego gatunku jest tylko tłem dla złośliwie intensywnego rumu, miga jeszcze jakaś żywica- i koniec.
Żadnych wspomnień.
No to wielce mi przykro :(
UsuńJa gdybym mogła, zamknęłabym zapach parku sekwoi, który zapamiętałam, we flaszce i trzymała na półce po wsze czasy, żeby co jakiś czas wyciągać i wąchać, żeby przywoływać wspomnienia. Bliżej temu zapachowi jest wg mnie Forest Walk Sonoma Scent Studio. Bardziej naturalistyczna wersja sekwoi niż Sequoia.
Zapragnęłam poznać, dasz wiarę że z czerwonej serii nie znam nic ? ;D
OdpowiedzUsuńDam wiarę... szczególnie jak pomyślę, ilu zapachów ja nie znam :/ W ogóle nie znam serii synthetic ;) W ogóle mało znam. Wącham, wącham, testuję, sprawdzam, a cały czas mam wrażenie, że nawet nie liznęłam, a co najwyżej dopiero spojrzałam na wierzchołek góry lodowej. Chcę cztery nosy i odpowiednia ilość ramion do testowania... i nieprzerwany strumień próbek ;)
UsuńO jaaa! Jeden z najcudowniejszych zapachów na lato! :) Uwierzysz, że ta drzewno-alkoholowa głębia mnie orzeźwia? :)
OdpowiedzUsuńZa to zdumiewa mnie jedna rzecz: jakie, kurza stópka, jabłka?? W Sequoi, jak i w Wazambie (choć spisy je podają, więc jestem trochę mniej zdziwiona). Jednak tylko trochę. ;)
Uwierzę, bo mam podobnie :) Ktoś w sieci określił ten zapach tak: pijany drwal w lesie ;)
UsuńNo co ja mogę, że otwarcie tak bardzo podobne jabłkowo do Wazamby (krótką chwilę, a jednak), a w Wazambie sporo jabłek ;) Nigdy nie czułaś w perfumach czegoś, czego w składzie nie podano? ;> Na pewno czułaś ;)
Pijany drwal w esie? Ładne! :D I trafne.
UsuńOch.. chodziło raczej o to, ze czasami naprawdę jestem ciekawa, jak mogłyby pachnieć perfumowe jabłuszka na takiej silnej, żywiczno-kadzidlano-drzewnej, ciemnej podstawie ale moja skóra jak na złość nigdy nie chce tego akordu wyeksponować! Po prostu przemawiała przeze mnie zazdrość. ;) Jednak tylko malutka, ponieważ w rzeczywistości chyba nie chciałabym, żeby z każdego kąta wyskakiwało na mnie takie świeżuchowate ninja. ;) Niemniej ciekawość zostaje.
Trochę jak z piernikiem, którego niektórzy wyczuwają we wszystkich perfumach zawierających cynamon i/lub goździki, tymczasem mnie on ciągle omija! Owszem, parę razy miałam okazję poniuchać zachodnie pierniczki (np. od Brosiusa) jednak polskiego tradycyjnego, ciężkiego, słodko-korzennego piernika jak nie było, tak nie ma. :/ No właśnie.. znasz może jakieś przyjazne pierniczki? ;)
Czasem te jabłka pachną jak pieczone, czasem jak chrupkie, ale nigdy nie jest to świeży/świeżakowaty aromat, przynajmniej ja go tak nie odbieram. I muszę przyznać, że w sumie ta nuta w Wazambie bardzo mi odpowiada; takie nietypowe połączenie. Nie zazdrość - Ciebie za to róża nie maltretuje, nawet gdy w składzie jej nie ma :) (czego ja bardzo zazdroszczę ;))
UsuńPierniczki? Hmmm, alpejskie, ale tylko do zjadania ;) W perfumach? Nie szukam jakoś intensywnie, ale jak coś znajdę, to natychmiast Ci zaraportuję :)