Niezbadane są ścieżki, którymi podąża moja pokraczna imaginacja. Najczęściej są to ścieżki mocno splątane. Opisy perfum mówią mi, że mam sobie wyobrażać Indie w czasie kolonializmu, a ja co? Buch! I widzę Brytyjską Afrykę Wschodnią. Nie żebym empirycznie miała do czynienia z jednym lub drugim miejscem na ziemi. Jeszcze. No ale co ja poradzę, że za każdym razem, jak wącham Fougere Bengale Parfum d'Empire, to zamiast tradycyjnego brytyjskiego kolonizatora, przedzierającego się w klasycznym jasnym stroju safari i korkowym kapeluszu przez trawy, żeby upolować tygrysa bengalskiego, widzę ogorzałego, z włosem rozwianym suchym afrykańskim wiatrem Denysa z filmowej wersji "Pożegnania z Afryką", który zdecydowanie preferuje nomadyczny styl życia, sen pod gołym niebem i polowanie na lwa (nie żebym jakiekolwiek polowanie popierała, a wręcz przeciwnie, chyba że z aparatem fotograficznym, ale wtedy zawsze pod wiatr).
I jakoś wcale nie przeszkadza to, że Denys to tak naprawdę Robert Redford udający brytyjskiego gentlemana. Wcale. A nawet pomaga. Bo przecież te niebieskie oczy, ta blond czupryna... Ale o czym to ja? No tak.
Świeża lawenda, delikatnie anyżkowy estragon i geranium. To są pierwsze nuty, które uderzają w nos, a nawet wwiercają się w niego. Doskonale wyważone, intensywne, odurzające. Wąchasz i jest Ci błogo. I lekko leniwie. A zanim zdążysz się obejrzeć, jeszcze całe stosy siana, tytoń (nie ohydny papieros, a aromatyczne całe liście suszone na słońcu), wanilia. I czujesz się jak przemierzający sawanny filmowy myśliwy, który przystanął na moment, napił się wody ze skórzanego bukłaka, przeczesał palcami płowe włosy i patrzy w dal, przed siebie, mrużąc oczy przed palącym słońcem.
A pod tymi wszystkimi nutami piękna, sucha, piaszczysta paczula, która imituje kurz i pył osiadły na ubraniu. Potem kropla mchu dębowego, lekko podsuszona mięta... Raz kompozycja bardziej wibruje, raz przycicha. Ale cały czas jest przestrzenna.
Zapach jest bardzo męski. I może w tym tkwi wytłumaczenie, dlaczego zdecydowanie bardziej niż na sobie, wolę go wąchać na moim prywatnym przedstawicielu płci przeciwnej. Bo na mnie zapach jest bardziej wilgotny (a czasem wręcz mokry), momentami zbyt słodki, a tym samym mniej ciekawy.
Czyli teraz możecie puścić wodze wyobraźni, żeby unaocznić sobie to, jak drepcę za mężem i obwąchuje go tak trochę po kryjomu, a tak trochę całkiem otwarcie, i nawet od czasu do czasu skomplementuję (nie za często, jak sami rozumiecie, bo się chłop rozbestwi i przestanie wynosić śmieci, a tego byśmy przecież nie chcieli).
Rok: 2007
Nos: Marc-Antonio Corticchiato
Nuty: lawenda, estragon, paczula, geranium, tytoń, tonka, wanilia
Ryc. 1-3. kadry z filmu "Pożegnanie z Afryką".
Ryc. 4. www.luckyscent.com
Kolejny wpis! I to o perfumach! I to o takich, które mi się podobają... No nie. To ostatnie to akurat żadna niespodzianka w tym miejscu. :D
OdpowiedzUsuńCo do samej kompozycji - nie wiem, czy odbieram ją jako bardzo męską, ale faktycznie nie noszę. Tyle, że ja raczej przypuszczam, ze to przez lawendę. Lawenda to kwiatki. Kwiatkom mówię stanowcze raczej nie. ;)
No tak, bo ja pisze falami, a jak mam wenę i to nawet surfer będzie miał uciechę ;) Nie wiem jak Ty to robisz, zazdroszczę weny nieprzemijającej i obowiązkowości w pisaniu :)
UsuńDla siebie flaszki bym nie kupiła. Natomiast męża kobiety komplementują. Czyli z tą "męskością" zapachu jest może tak, że po prostu na męskiej skórze lepiej się układa...?
A lawendę lubię, nie wszędzie i nie zawsze, ale lubię. Szczególnie z kadzidłem jak u Lutensa. No ale ja mam odchyły kwiatkowe (jaśmin!) i rozważam zakochanie się w róży ;), bo moje życie stałoby się prostsze.
Nie przepadam za tym zapachem ale już po raz kolejnym czytam, jak pięknym i poetyckim można go odbierać.
OdpowiedzUsuńZ jednej strony trochę żałuje że mnie tego piękna poskąpiono ale z drugiej: przecież jest tyle pięknych perfum, że nie ma sensu załamywać rąk nad jednymi! :)
W każdym razie cieszę się, że Tobie Paproć Bengalska tak odpowiada. :)
Jak Ty to robisz, że piszesz regularnie, też nie wiem i też podziwiam i zazdroszczę.
UsuńJak sama piszesz - nie ma czego żałować. Tyle zapachów do pokochania (wprawdzie serca mamy pojemne ;)), ale w tej dziedzinie życia możemy skakać z kwiatka na kwiatek, albo z paproci na paproć jak tylko mamy ochotę ;)
Cóż, dokonując dosyć enigmatycznej parafrazy słów innej blogerki wyznam: moja częstotliwość blogowania jest i tak zbyt niska jak na moje wymagania [czytaj: możliwości ;) ]. :> Od dawna chodzi mi po głowie np. porządna reforma działu "kategorie zapachów" z topornej quasi-linkowni w jakieś sensowne artykuliki oraz listę zapachów z danej grupy olfaktorycznej. Lecz na to wiecznie brakuje mi czasu.
UsuńGdyby nie to przyzwolenie na perfumową niestałość, ciężkie byłoby nasze życie! ;) Szczególnie, kiedy poznało się ileś-tam fantastycznych zapachów: jak wybrać z nich jeden jedyny? :D
Z antropomorfizacją perfum faktycznie lepiej nie przesadzać. ;)
Generalnie też pisze za mało, jak na swoje możliwości i chęci, a pomijając recenzje, tyle nowych miejsc tu zobaczyłam i też chciałabym coś o nich naskrobać, a raczej wystukać...
UsuńKiedyś wierzyłam w monogamię perfumeryjną, ale króciutko i baaaardzo dawno temu. Przyjemniejsze jest życie, gdy się go używa :)