Czerń - słowo-klucz. Wytrych wręcz. Moja wersja kocimiętki. Ci, którzy mnie znają i mieli możliwość zajrzenia do mojej szafy, wiedzą, o czym mówię. Różnej maści czarne przedmioty użytkowe (w tym wszelkie "przydasie" i inne popierdółki) też wołają do mnie: dotknij mnie, kup mnie! Ha, ostatnio wypatrzyłam w sieci pięknie czarną szczoteczkę do zębów i przez czas pewien deliberowałam nad zakupem. Czy muszę dodawać, że według mnie jedne z najpiękniejszych dzieł sztuki są czarne? W perfumach działa to tak samo. Odczuwam wewnętrzny przymus sprawdzenia, jakie nuty kryją się w zapachach ze słowem black w nazwie, a nawet jeszcze przed sprawdzeniem z góry zakładam, że na pewno będą "najmojejsze" z moich i na procent dwieście skończy się to zakupem (z ulgą stwierdzam jednak, że nie poddaję się bez walki, nie należę do rozrzutnych, a zawartość mojej szafy jest w gruncie rzeczy mniejsza niż zawartość szafy mojego drogiego pana połówka, nad czym - o dziwo - boleje rzeczony połówek).
No to po takim wstępie szokiem nie będzie, że powędrowałam do perfumerii przetestować zawartość pewnej niepozornej flaszeczki. Black Comme des Garcons.
Otwarcie jest mocno drzewno-skórzaste. Mnóstwo, całe mnóstwo gęstego, czarnego dziegciu brzozowego, a do tego drewno i wiercący w nosie pieprz. Oj, moc to ma wielką. Najczarniejsza z czarnych czerni. Nic dodać, nic ująć. Opary buchają ze skóry, drwa się palą, pieprz wiruje. Wrażenie jest bardzo przyjemne (niektóry mogą tu oczywiście polemizować, czy "przyjemność" to właściwe słowo użyte do określenie tego, co się czuje).
Zatem namalowany obraz jest czarny. Ale czy na pewno? Czarny, ale nie jednolity. Zdecydowanie widać różne odcienie, drobne niuanse. Odmienne tony jednej barwy.
Bo zapach mięknie, staje się bardziej kremowy, łagodniejszy (co nie znaczy, że słabszy. O nie. Intensywnie drepce po skórze, tupie nawet. Przygłusza wszystko inne). Jest cedrowo-pieprzny z nutą kadzidła. Na mojej skórze kadzidło delikatnie się wymydliło, ale zaledwie odrobinę - dzięki temu zapach jest czysty, ale niebanalny, magnetyczny. Znika dziegieć i pojawia się biała kora brzozy, a raz na jakiś czas, całkiem znienacka zaskakuje mnie pojawianie się (za każdym razem zaledwie przez ułamek sekundy) cytrusowego odblasku olibanum.
Wygasanie jest bardzo przyjemne, mocne, ale łagodne jednocześnie. Kremowe. Nie mogę się powstrzymać przed wwąchiwaniem się we własne ramie, przed spijaniem kolejnych nut. Przypomina mi tym samym bazę Kyoto z serii Incense Comme des Garcons - ta sama miękkość, podobne kadzidło i drwa, podobne drgania.
PS - daję mojemu drogiemu towarzyszowi niedoli zwanej życiem ramię moje własne, skropione Black, do obwąchania i pytam czy "fajne" (nie ramię, a to, co z niego paruje). "No, takie Twoje". I myślę, że taka odpowiedź wiele wyjaśnia.
Rok: 2013
Nos: ?
Nuty: cedr, wetiwer, skóra, lukrecja, dziegieć brzozowy, drzewo pieprzowe, czarny pieprz, kadzidło
Ryc. 1-2. http://adreinhardt.org/reinhardtfoundation/
Ryc. 3. www.luckyscent.com
Odetchnęłam z ulgą, kiedy tylko poznałam te perfumy. Po mniej lub bardziej nudnych kompocikach CdG nareszcie powraca w dawnym, świetnym stylu! :)
OdpowiedzUsuńNajgorsze jest to, że zaczyna za mną chodzić Black jako zakupowe chciejstwo. No piękny jest i basta :)
OdpowiedzUsuńMój komć znów spamie? Coś mnie ostatnio wyrzuca...
OdpowiedzUsuńJezeli masz na myśli inny komć niż ten, to nie znalazłam :/
UsuńTo już nie wiem. Nie pamiętam też, co pisałam. Pewnie, ze nie znam i coś jeszcze. ;)
UsuńNa pocieszenie - własnie w spamie znalazłam moją własną odpowiedź na komentarz wiedźmy pod innym wpisem. Mój własny! Na moim blogu! Sodomia z Gomorią i Belzebubią!
UsuńNa pewno Black poznasz ;) No fajny jest :)