2013/07/21

W którą stronę dziś pójdzie?

Bardzo chciałam napisać coś szybciej, chciałam jak diabli, ale się nie udało. Testuję, wącham, testuję jeszcze raz, wącham, notuję, notuję, wącham, notuję (dokupuję kolejny notatnik, a może od razu dwa), testuję ponownie, znowu notuje i znowu wącham, i znowu testuję, i... A w głowie tylko zamęt.


Z dzisiejszą recenzją mam ogromny problem (a w zasadzie kilka problemów). W zasadzie nie tyle z recenzją, co z recenzowanym zapachem. Testowałam go kilka razy (jak już zdążyliście się zorientować)... i za każdym zachowuje się bestia trochę inaczej.  Raz jest mocny i długotrwały, raz słaby i pierzcha jak wystraszony odkurzaczem szczeniak. Raz jest słodki jak Lolita, a następnym ma słodycz femme fatale (przynajmniej do pewnego momentu). Raz...

Agarwoud Heeley to kompozycja zbudowana z czterech składników: oudu, róży, bursztynu i kadzidła. Jednak od początku wkrada się w listę nut pewna nieścisłość, ponieważ James Heeley na swojej stronie opisuje zapach jako połączenie oudu, róży, bursztynu i benzoiny... co lekko zmienia postać rzeczy. Bo kadzidła w kadzidlanym tego słowa znaczeniu (wiecie, chłodne mury katedry, ksiądz, mały wiejski kościółek, mistycyzm, cokolwiek w ten deseń) w zapachu się nie uświadczy.

Za każdym razem kompozycja otwiera się oudem. Pięknym, aromatycznym, gęstym, ale bez przesady, tłustym, ale nie oleistym, ostrym, ale nie  lizolowym, z delikatnie kwiatowo-owocowym halo, i nie, to jeszcze nie jest róża. Heeley użył oud z Laosu i Wietnamu i właśnie ten laotański ma odrobinę kwiatowe brzmienie, podczas gdy wietnamski jest bardziej animalistyczny. I wiecie co? Wyraźnie czuję nutę wiśniową, która bardzo przypomina mi otwarcie M7 YSL.

I tu już pojawia się pierwszy problem z zapachem, ponieważ w zależności od prób faza czystego agaru o delikatnie kwiatowo-owocowym halo trwa od 10 do 30 minut (domyślacie się, że wolę opcję drugą). I po tej fazie nadchodzi róża. I jest to - uwaga! - róża piękna, taka, jaką mogłabym niemal pokochać: niezbyt natrętna, nienachalna, nie za gęsta i niespecjalnie oleista. To róża, która jest pięknym różowym kwiatem, ale nie przysłania nam swymi mięsistymi płatkami całego obrazu (bo mięsistych płatków nie ma). To róża-tło! A oud staje się bardzie zwierzęcy i balsamiczny jednocześnie (a w opcji drugiej pojawia się nawet zapach drewna, może nie najmocniejszy, jednak zdecydowanie czuć go w tle). 


Ale...

Wraz z różą pojawia się też słodycz. Na razie niewielka, ale z czasem się zwiększa, stając się bardziej karmelową, ba, nawet marcepanową. I tu pojawia się kolejny problem: raz zapach szybciej i mocniej się wysładza, raz wolniej, delikatniej i mniej jadalnie (czy muszę dodawać, którą wersję wolę?). Przedziwne to połączenie zwierzęcawego oudu, miękkiej róży i marcepana.

Poza tym, że kompozycja wysładza się, staje się też bardziej ambrowa, słodko ambrowa, oczywiście, jakby ktoś skarmelizował na patelni okruszki ambry...a raczej bursztynu. I mamy kroplę wanilii oraz odrobinę cielistego labdanum. Ale mamy problem następny: czasem w zapachu pojawia się coś kwaskowego, jakby skwaśniały oud, a innym razem tej nuty w ogóle nie doświadczam (wiadomo, wolę wersję drugą).

Prędzej czy później zapach cichnie. Zajmuje mu to około 3 godziny. Lekkim zawodem jest to, że staje się bardziej perfumeryjny, zwyczajny. W wygasaniu czuję drewienka (dokładnie drewienka, nie drewno) puszyste, miękkie, aksamitne, za grzeczne, zbyt ułożone, zachowawcze... i bezagarowe. I przysypane bezimiennymi kwiatuszkami. Ciut pudrowe. A w opcji najmniej miłej memu powonieniu (tak, kolejny problem) pojawia się jeszcze... herbatka, taka zielonkawa, posłodzona i z rozmemłanym plasterkiem cytryny (co to go zalaliśmy już co najmniej trzeci raz gorącym naparem). Tylko że herbata dawno wystygła. 


Rok: 2013
Nos: James Heeley
Nuty zapachowe: oud, róża, bursztyn, kadzidło (lub benzoina)

Ryc. 2. Zdjęcie agarowych drewienek mam od dawna zapisane na dysku i za nic nie pamiętam źródła.

2 komentarze:

  1. Dla mnie Agarwoud to taki Joker z Batmana, nihilista pieprzony, kochający tylko chaos i totalny, absolutny relatywizm. :] Artystycznie doceniam, nosić za żadne skarby bym nie mogła.
    czyli też nie za bardzo. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby był stworzony tylko z tych lepszych "drugich wersji", bez kropli "wersji pierwszej", to mogłabym mieć i nosić. Pierwsza róża, która nie tłumi mi wszystkiego? Niemal bezcenne. Ale za słodko i w połowie przypadków za mało agarowo :/ Ale doceniam jak najbardziej :)

      Usuń