2011/02/21

Scribo ergo sum

Ostatnio częściej milczałam niż nie. Ale mam na to wiarygodne wytłumaczenie. Nawał pracy, pod którym zostałam zasypana. Zostawanie po godzinach staje się normą (ha, jakby wcześniej nie było!). Do moich podstawowych obowiązków dochodzą kolejne (ha, jakby wcześniej nie dochodziły!). Bo niektórzy są leniwi i się wymigują. Bo im się nie chce. Bo udają mocniej zapracowanych od innych. No a poza tym osoba, dla której pracuję, jest bardziej niż wymagająca. Trzeba jej poświęcać sto procent uwagi, co też skrupulatnie czynię, bo inaczej czekają mnie mniej „przyjemne” chwile.
A poza tym zamieniam się w ghostwritera. Niedługo wyspecjalizuje się w pisaniu przemówień i wystąpień (w tłumaczeniu ich również, choć w tym przypadku korzystam czasem z nieodzownej pomocy mojej drugiej połówki, bo inaczej doba niżej podpisanej musiałaby być z gumy). I oczywiście, jak to ja, strzelam sobie w kolano. Zamiast wykonać robotę byle jak i po łebkach, czego absolutnie nie potrafię, robię wszystko jak najlepiej potrafię, przykładam się. No i teraz wiem, że jak wyszło mi raz (i to jak mi wyszło!), będą razy kolejne. Łatwo mi teraz nie odpuszczą.
No i szczerze powiedziawszy nie mam nawet kiedy testować. W pracy, nawet jak coś zaaplikuję na nadgarstek, w wirze obowiązków zapominam się co jakiś czas obwąchać, że nie wspomnę o śledzeniu rozwoju nut. Po przyjściu do domu w góra 10 minut jestem gotowa do ponownego wyjścia. A po półtorej godzinie wracam w oparach chloru basenowego, padnięta, z katarem (a i również bananem szczęścia na twarzy takim, że gdyby nie uszy, uśmiech miałabym dokoła głowy) i raczej na testy się nie nadaję przez najbliższa godzinę. I nawet jakbym coś zaczęła testować, to chwilę później wypadało by w końcu pójść spać. Sami rozumiecie.
No ale sama stwierdzam, że to nie w porządku tak długo milczeć. Biorę na warsztat coś łatwego. Zatem do dzieła.


O kolejnym testowanym zapachu Sonoma Scent Studio – Sienna Musk – chciałabym móc powiedzieć coś dobrego. Ale nie mogę. I to wcale nie dlatego, że jest to zapach brzydki, nieciekawy, źle skomponowany. Nic z tych rzeczy! Jak i wcześniejsze, kompozycja ta ma konstrukcję niemal doskonałą, odpowiednią żywotność na skórze, pierwszej jakości składniki, za łączeniem których stoi sprawny i zdolny nos. No ale… właśnie. Piżmo. Czy ja już kiedyś wspominałam, że się z piżmem tak nie bardzo lubimy? Nie dlatego, że ja nie chcę. Dlatego, że piżmo nie chce. Zniosłabym nieprzeciętnie zwierzęce akordy, zniosłabym drażniącą w nos dzikość, ale mydła znieść nie mogę. Piżmo na mojej skórze postanowiło się wymydlać. Tak, a nie inaczej. I wcale nie jest to drogie mydło z „zagramanicznych” butików. To najnormalniejszy w świecie Palmolive albo Dove. I tak było za każdym razem (a razy było kilka), kiedy testowałam Sienna Musk. Niepotrzebnie się nastawiałam na ostre, drażniące nos, rozgrzewające przyprawy, parujące z mojej skóry nieprzerwanie przez kilka godzin.


Kiedy już „odcedzę” zapach mydełka, przyprawy w Sienna Musk SSS są piękne, intensywne, świdrujące. I faktycznie dają uczucie ciepła. Czy robiliście kiedyś sami zapach do mieszkania? Wbijaliście dziesiątki goździków w soczystą, aromatyczną pomarańczę? Ja tak. W mandarynkę też. I właśnie taki jest początkowy akord Sienna Musk. Upstrzona goździkami mandarynka, która następnie została posypana dopiero co startą gałką muszkatołową, a świeży, tryskający sokiem imbir został pocięty na plastry, z których utworzono pierścień wokół mandarynki. I tak sobie ten świdrujący aromat trwa, a spod niego zaczyna wydobywać się miła, ciepła, drzewna baza: mleczno-orzechowy sandałowiec, suchy cedr, „wietrzący” zapach cyprys. Naprawdę wszystko byłoby takie piękne na mojej skórze… gdyby nie piżmo. I chciałabym móc napisać coś więcej, zachwycać się, kusić, namawiać, ale nie potrafię. Bo musiałabym zmyślać. Pewnie kiedyś trafię na piżmo, które będzie na mnie piękne, a nawet jak pokaże swoje brzydkie oblicze, to będę mogła coś innego o nim powiedzieć, a nie tylko, że pachnę kioskowym mydłem.


Nos: Laurie Erickson
Rok: Wrzesień 2008
Nuty zapachowe: piżmo, sandałowiec, gałka muszkatołowa, kardamon, imbir, goździki, mandarynka, cedr, cyprys.

ryc. 1. http://bassemk.wordpress.com
ryc. 2. www.sonomascentstudio.com

10 komentarzy:

  1. O tak; uprawianie sportu i poznawanie nowych aromatów uzależnia:) Lubię stan "padnięcia" i szczęścia "po";> U mnie to raczej rekreacyjna aktywność fizyczna;)która wyzwala energię życiową.
    Polegam na Tobie i odhaczam Sienna Musk jako "nie-musz-mieć" ;) Wystarczy mi pomarańcza naszpikowana gozdzikami.
    Cieszę się że znajdujesz czas na silva rerum.
    Brit

    OdpowiedzUsuń
  2. Bez takiej rekreacyjnej aktywności byłabym wyjątkowo nieszczęśliwym flakiem :/ bez wątpienia mogę o sobie powiedzieć, że jestem uzależniona od pływania... i endorfin ;)
    Ale w przypadku tego zapachu obawiam się, że z powodu mydła, znaczy się piżma, nie jestem obiektywna (o ile w ogóle recenzując coś takiego, jak perfumy, można być obiektywnym).
    Dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A zarabiasz choć tyle, co szanujący się ghostwriter? ;> Wk-wiają mnie osoby, o których pisałaś. Ty się męczysz, a spryciarze lawirują. Nosz..! Wiesz, to się (nam) bierze chyba z czytania klasycznych dzieł w młodości. Pozytywizm, praca u podstaw, romantyczne Gustawy-Konrady i inne, za przeproszeniem, "srania w banię". Z całym możliwym szacunkiem. Trza się było skupiać na lekturze Bravo, oglądaniu MTV czy innych rozrywkach tego typu. ;)) Ostatecznie, zawsze można zmienić pracę (chyba, że w gruncie rzeczy ją lubisz)..
    Może choć są widoki na urlop? :) No i masz basen. :D I NYCa wokół.
    Co do Sienna Musk, to.. mnie wystraszyło właśnie owo makabryczne słówko na literę M. ;) Dlaczego piżmo animalne się mydli? No, dlaczego??

    OdpowiedzUsuń
  4. Odpowiadam na pytanie - niestety, nie :( I wcale mi nie jest lepiej z tym, że pracuję dla kogoś o baaaaardzo znanym nazwisku :/
    W biurze roi się od leserów. Ja się jednak nie zniżę do tego poziomu, bo "cwaniactwa" tego typu nie lubię. Praca jest w sumie fajna (najlepiej jest wtedy, kiedy nie ma szefowej ;)), co nie zmienia faktu, że rozejrzeć się za czymś innym zamierzam.
    Na szczęście mam to, co mam :)
    SM brałam "z braku laku", a właściwie jako próbkę darmową do zamówienia. Miałam nadzieję, że może tym razem... No ale z piżmem mi jednak nie po drodze.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hm.. Pracuje sie nie dla "nazwiska", tylko dla osoby, która je nosi. Więc nawet gdyby to była sama Elżbieta II - żadne pocieszenie. A Twoja szefowa niech się ubiera u Prady. ;P :)
    Za poszukiwania pracy trzymam kciuki!
    Ech, te gratisy! ;) Zawsze masz oud kochany i oswojony. :) I kadzidła. Paczulidła (Borneo - coś jeszcze?).

    OdpowiedzUsuń
  6. Zgadzam się, pracuje się dla osoby - a ta bywa wyjątkowo upier... znaczy, wymagająca ;) A na Pradę to ona skąpi (choć tu na przecenach można upolować najlepsze marki za niewielkie pieniądze, zatem mogłaby być książkowym diabłem).
    O tak, oud mój kochany :) I kadzidła (choć Avignon zajechał mi ostatnio brudną szmatą 0_o) i paczule (Micalef i w planach CBIHP i chętnie Etro ;)), no i drewna wszelakie... Dlatego wcale nie cierpię, że irys, ambra, piżmo najczęściej się na mnie paskudzą. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja lubię Siennę,i o dziwo chyba nie czuję niczego o czym piszesz, żadnej mydlaności , u mnie zmierza raczej w kierunku drewna,gdybym miała wskazać coś podobnego to wskazałabym Straight to Heaven :)
    Pozdrowienia Escri;))

    OdpowiedzUsuń
  8. StH? Szczęściara! Tez bym tak chciała. Piżmo Cię najwidoczniej bardzo lubi :) Pozdrawiam Skarbku :)))

    OdpowiedzUsuń
  9. Mam! Mam i Sienna Musk, i Fireside Intense i Incense Pure. Tylko samopoczucie takie, że na razie nawet nie otwieram fiolek.
    Mam nadzieję, że mnie piżmo polubi... A jak nie, to zawsze mogę liczyć na kadzidło.;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Escri otagowałam Cię :)
    http://pachnaceblogowanie.blogspot.com/2011/03/sunshine-award.html

    OdpowiedzUsuń