2011/02/05

Baby, I’m from New York

28 stycznia stało się. Minął rok. Nie wiem, jakim sposobem 365 dni śmignęło mi niemal przed nosem, dlaczego tak szybko, za szybko. Bo to jest za szybko. Rok temu opuszczałam miejsce, które zwałam domem, i teoretycznie jechałam w nieznane. Nigdy wcześniej nie byłam w Stanach. Co za tym idzie, nigdy nie byłam w Nowym Jorku. Ale wiedziałam, że będzie dobrze. Bo po pierwsze, wszędzie mi dobrze, po drugie, zawsze chciałam mieszkać w Nowym Jorku. I wiecie co? Jestem święcie przekonana - po raz pierwszy w życiu naprawdę, bez wątpliwości - że znalazłam swoje miejsce na ziemi. Mieliście tak kiedyś?
Jestem Krakowianką, która ze względów różnych po studiach wyjechała do Warszawy i tam została. Kraków zawsze będzie miał miejsce szczególne w moim sercu. Ale dopiero tu, w Wielkim Jabłku czuję się na sto procent u siebie. Wiem, że niczego nie muszę udawać, że mogę być całkowicie sobą. Wreszcie przynależę.
Jeszcze jakieś trzy do czterech lat przede mną. Tylko. Potem powrót do kraju, potem znowu gdzieś wyjadę. Na pewno o następnym miejscu też powiem, że mi w nim świetnie, że to mój dom, ale tylko o Nowym Jorku powiem, że jestem jego częścią albo on jest częścią mnie.
Tu jest wszystko! Wolność o jakiej nikomu nigdy się nie śniło, wielokulturowość, o jakiej tylko się słyszy, kuchnie i dania, jakie się tylko zamarzą. Ciuchy? Tylko wymień projektanta. Urządzasz mieszkanie? Starck i inni na wyciagnięcie ręki. Koncerty? A czego dziś chciałbyś/ chciałabyś posłuchać? Muzeum, sztuka? Możesz przebierać w propozycjach muzeów i galerii, jakby to były sklepy z pieczywem. Teatr? Jakiego wspaniałego, znanego aktora masz ochotę zobaczyć dziś na scenie? Kino? Tu masz wszystko. Perfumy? A czego chcesz dziś powąchać, w jakim butiku zamierzasz pobuszować? Życie nocne? Cały tydzień, dzień w dzień bez wyjątku. I mogłabym tak długo, dłużej. Metro zawiezie Cię wszędzie, a jak nie masz ochoty na podziemne jazdy, spaceruj. Godzinami. Nawet w sypiącym jak diabli śniegu. Nawet w deszczu… jak ja dziś. Zmokłam (nie miałam parasola, bo w sumie po co mi on), zmarzłam, zmęczyłam się… i uśmiecham się od ucha do ucha. A teraz z lampką wina w ręce i nadal w skowronkach piszę.
Ale to wszystko jest nieważne. Mało znaczy. Nie jest najważniejsze. Bo najważniejsze jest to: jestem tu po prostu szczęśliwa. Mimo kłopotów, niepowodzeń, smutków, mimo ciężkiej pracy, a nawet przepracowania, mimo niewielu wolnych chwil, a raczej totalnego braku czasu, mimo ostatnio permanentnego zmęczenia, jestem szczęśliwa.


6 komentarzy:

  1. Miło - gratuluję i pozdrawiam:)
    PS. Wszystko rozgrywa się w naszym umyśle

    OdpowiedzUsuń
  2. Escritorio - gratuluję i życzę, aby szczęście nigdy Cię nie opuszczało niezależnie gdzie jeszcze zawędrujesz!!!
    Marzę, żeby kiedyś choć na chwilę (a najlepiej kilka) znaleźć się w NY... i jakoś podświadomie też czuję, że paradoksalnie - pomimo tego nadmiaru wszystkiego, tam mogłabym poczuć się naprawdę wolna. Zgadzam się co do czasu - niestety pędzi jak szalony, ostatnio zastanawiałam się czy aby na pewno zegar odmierza go w takim samym tempie jak kilka lat temu;))
    ps. piękny kawałek cudownej Alici:)
    pozdrawiam I.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy mogę podłączyć się pod życzenia z komentarza piętro wyżej? :)
    Uczucie, że jesteś, żyjesz, przynależysz do jednego, wyjątkowego kawałka świata jest boski! :) Bliskie temu, które czujemy do kchanych ludzi. Już wiele razy wspominałam (jako niejedyna ;) ), że zazdroszczę Ci życia w mieście, w którym jest dosłownie wszystko; ale sama nie wytrzymałabym bez kontaktu ze wsią. Mnie najlepiej żyje się i tu, i tu. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękny wpis! Poruszający. I mądry.
    Wiesz, co ja myślę, Escri? Że szczęście nie jest czynnikiem zewnętrznym. Nie zależy od miasta, sklepów, nawet od możliwości. Szczęście to nasza wewnętrzna umiejętność, a przeżywanie go to rodzaj talentu. Masz go. I, między innymi dlatego, tak wspaniale się Ciebie czyta.
    Życzę Ci, żeby ten i inne Twoje talenty mogły się bez przeszkód rozwijać. W Nowym Yorku, Warszawie, Krakowie, albo gdziekolwiek jeszcze los Cię zaniesie. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hm, wzruszające i piękne. Gratuluję Ci szczerze, taaakiego wpisu z potrzeby serca...

    OdpowiedzUsuń
  6. Anonimie, dziękuję :)

    I., a no pędzi ten czas, pędzi. Najstraszniejsze jednak, żeby nie przeciekał przez palce :) A NY ponoć się kocha lub nienawidzi. I nie ma opcji po środku. I bardzo Ci dziękuję :)

    Wiedźmo, również bardzo dziękuję :) A na wsi byłam w czasie świąt - Adirondacks: piękne góry, lasy, świetna zabawa na dupolotkach (czy jabłkach, czy patelniach, czy jak to się tam jeszcze te kawałki plastiku pod cztery litery zwie) albo na oponach, błądzenie po lesie, a przedw wszystkim przednie towarzystwo :) Czego chcieć więcej :)

    Sabb, bardzo Ci dziękuję. Czasem się lubię "wybebeszyć" ;) To jest takie oczyszczające i nabiera się dystansu do wszystkiego tego, co w gruncie rzeczy nie jest do życia niezbędne. Za komplement dziękuję. Bardzo :) I trzymaj kciuki, żebym w końcu napisała coś dłuższego niz notkę ;)

    A., dziekuję :)

    OdpowiedzUsuń