2013/10/29

A ty mnie na wyspy szczęśliwe zabierz*

Po ostatnim wysypie notek pochwalnych i perfumeryjnych peanów, wszystkich tych ochów i achów rzucanych na prawo i lewo, a przynajmniej ciągłego braku psioczenia i fujania przyszedł w końcu czas na poważny wpis, czyli w skrócie na... kolejny brak krytyki. Czy tylko ja mam wrażenie, że ostatnio jakoś ganienie mi nie idzie? Że wszystko mi się podoba? Że pozytywne opisy wypływają mi z opuszek stukających w klawiaturę tak płynnie, jak namawianie na kolejne zakupy z ust sprzedawcy miesiąca? Czy mnie tak łatwo kupić urokliwym zapachem, czy po prostu trafiam ostatnio na dobre kompozycje? A może się po prostu popsułam? Zima w tle?

Nieważne, jakie jest wytłumaczenie, nieważne, czy klepki mi się poprzestawiały, na urodę pewnych kompozycji nic nie poradzę. No bo co, na siłę mam ganić? Kiedy tak mi pachnie z łokcia, że aż się głodna robię... No ładnie, wygadałam się. Dziś będzie jadalnie.

A tak naprawdę szukałam kolejnego agarowca (bo przecież moje nieustające poszukiwania agarów, jak sama nazwa wskazuje, nie ustają). Jakiś czas temu wybrałam się w tym celu do butiku Aedes de Venustas doskonale przygotowana, dzierżąc w dłoni jak berło karteczkę z listą perfum, które koniecznie muszę powąchać. A jak już powąchałam Oud for Love The Different Company z blotera, tak kilka sekund później cieszyłam się aromatem dobiegającym wprost z mojego ramienia. A potem to już tylko krok dzielił mnie od zdobycia maleńkiej próbki.


A zapach to naprawdę przyjemny. W otwarciu ostrzejszy: złoty, słodko-gorzki szafran, kremowy sandałowiec, lekko pikantne ziarna kolendry, delikatnie musujące kwieciste aldehydy, miodowo-dębowa gorycz whiskey i zaledwie odrobina oudu. Oczywiście, dla takiego ekstremisty jak ja - za mało oudu.

Kiedy pojawiają się kwiaty - tuberoza i ylag-ylang, przez kilka chwil boję się oddychać (bo z tuberozą się nie lubimy, a z ylang-ylang też jakoś nie do końca mi po drodze). Ale cuda się zdarzają i tuberoza, i ylag-ylang są tak delikatne, że nie mam czego się obawiać. A i irys, który też nie jest jakimś moim ulubieńcem, jest tu piękny, pudrowo-maślany, przypominający fakturą łaskoczącą opuszki palców powierzchnię miękkiego zamszu. A ponieważ wszystkie te elementy wygrzewają się na łożu z pięknego sandałowca, to już w ogóle robi się miło i leniwie. Wyczuwalna jest również cicha nuta goździków, tylko dodająca kremowości zapachu kropli pikanterii. 

Po chwili znowu rozbłyskają aldehydy jak bąbelki najlepszego francuskiego szampana. Przeplatają się z ponownie wyczuwalną whiskey - tym razem mniej miodową, a bardziej goryczkowo-dębową. Ale to nie trwa długo. Bo w końcu na talerzu pojawia się najsmaczniejszy deser - kremowy, balsamiczny, niemal nadający się do zjedzenia sandałowiec, do tego rozbrzmiewa akord złożony z waniliowego heliotropu, puszystej ambry, przyjemnego, otulającego piżma, słodkiego balsamu tolu i sporej ilości złotego karmelu.


A kiedy już nasycę się tym wspaniałym waniliowo-karmelowym creme brulee, zaczynam dostrzegać w bazie zamszowe brzmienia kastoreum i irysa. Oudu brak i, o dziwo, przeszkadza mi to tylko trochę. Może dlatego, że w tle cichutko nuci sobie zielono-ziemista, drzewna wetyweria, która sprawia, że ten słodki w gruncie rzeczy zapach trąci od czasu do czasu z ramienia bardziej dymnie.

Żeby nie było. Nie lubię słodyczy. Ani w formie przekąsek, ani tych zamkniętych we flakonach. Nie lubię i basta. Niemniej wielkimi krokami zbliża się zima. Najwidoczniej podświadomie mój organizm boi się zimna i nabiera chęci na zgromadzenie odrobiny sadełka... choćby i tego perfumeryjnego. A skąd taki tytuł? No jak to skąd. Przecież to wiersz o miłości! W nazwie perfum też jest miłość. A nie ma nic piękniejszego niż miłość... do jedzenia.


I żeby nie było, że same pozytywy tu wypisuję. Zapach jest miły, piękny. Ale dla mnie to jednak za mało. Nie zaiskrzyło na tyle między nami, żeby marzyły mi się ponadpróbkowe mililitry słodkiej kompozycji. Za to zjadłabym malutką porcję creme brulee. Taką maciupką.

*Konstanty Ildefons Gałczyński, Prośba o wyspy szczęśliwe.

Rok: 2012
Nos: Bertrand Duchaufour
Nuty zapachowe: whiskey, szafran, kmin, kolendra, aldehydy, dzięgiel, tuberoza, ylang-ylang, irys, sandałowiec, goździki, piżmo,  ambra, kocanka, wetyweria, laotański oud, kastoreum, heliotrop, karmel, balsam tolu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz