Dziś kompletnie nietypowo. Ten tekst napisałam pewnie jakieś sto lat temu. Pewnie bym o nim całkowicie zapomniała (choć może odmęty Internetu prędzej czy później by mi o nim przypomniały), ale w jakiś niezrozumiały sposób połączył mi się w głowie z zapachem - Black Cashmere Donny Karan, nie muszę chyba wspominać, że ze starą wersją. Zatem wybaczcie, ale ta recenzja musi tak wyglądać.
Czarny kucyk zafalował. Obróciła głowę, lekko ją przechylając. Onieśmieliła mnie przy tym swoim uśmiechem wartym kilka milionów (za taki uśmiech Parys skazał Troję na zagładę). Trzepot Jej rzęs jak falowanie skrzydeł motyla wypełnił całą przestrzeń między nami i z pewnością wywołał huragan na drugiej półkuli. Zamarłem. Kilka minut wcześniej usiadła obok mnie. Za oknem kwiecień (poeta nie miał racji, kiedy mówił, że kwiecień to najokrutniejszy miesiąc). Czułem ciepło Jej łokcia zaraz obok mojego i na niczym innym nie mogłem się skupić. Pewnie bezmyślnie odpowiadałem na zadawane przez Nią pytania, jeżeli w ogóle jakieś słowa zabrzmiały w tym pokoju. Monitor komputera oświetlał Jej policzek. Ogarnęła mnie zazdrość. To ja chciałem być światłem malującym cienie wokół Jej nosa.
Spojrzała w lustro. Przez moment, a dla mnie całą wieczność, przyglądała mi się. Potem zrobiła coś, co mnie zaskoczyło – bo było spełnieniem moich marzeń. Pochyliła się w moją stronę bardzo powoli. Patrzyła mi prosto w oczy. Uśmiech Mony Lisy wykwitł na Jej ustach. Wstrzymałem oddech w niemym oczekiwaniu. Serce waliło mi w nadgarstku tak mocno, że czułem, jak żyły wzbierają i nabrzmiewają. Zdałem sobie sprawę, że wcześniej żyłem w jaskini, obserwując teatrzyk cieni na jednej ze ścian. Sam byłem cieniem bez koloru.
Zmrużyła oczy. Uniosła rękę i zbliżyła ją do mojego policzka. Widziałem ten ruch w zwolnionym tempie, klatka po klatce (w głowie słyszałem „Persephone” Dead Can Dance i całym sobą odbierałem to napięcie potęgowane zbliżającą się do punktu kulminacyjnego muzyką). Poczułem na skórze ciepły dotyk, raczej muśnięcie. Zapach Jej włosów wypełnił moje nozdrza i zmusił do przymknięcia powiek. Zakręciło mi się w głowie. Widziałem gwiazdy i wszystkie minione światy, cywilizacje rodziły się i umierały na moich oczach. Wszystko w tej jednej magicznej chwili. Nie wiem, jak długo trwała ekstaza. Ale w końcu otworzyłem oczy.
Uśmiechnęła się i wyprostowała plecy. Oddaliła się nieznacznie ode mnie i podniosła swoją dłoń na wysokość mojego wzroku. Palec wskazujący był bardziej napięty niż pozostałe, lekko wyprostowany. Jakby wskazywał niebo. Moje niebo. Skupiłem na nim całą swoją uwagę, wzrok. Nadal czułem ciepło Jej skóry na swojej. Moje odurzone ja na powrót próbowało się scalić.
- Rzęsa.
Powiedziała to półgłosem, nabrała niewielką ilość powietrza i składając usta jak do pocałunku, zdmuchnęła mnie delikatnie ze swojego palca.
Nos: Rodrigo Flores-Roux
Rok: 2002
Nuty zapachowe: szafran, róża, goździk, kadzidło, biały pieprz, ambra, paczula, wanilia, drewno wenge
ryc. 1. http://shadedbower.wordpress.com
ryc. 2. http://sauvageart.wordpress.com
ryc. 3. zabijcie, nie pamiętam... odmęty dysku...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz