A mogło być mi błogo. Mogło. Mam katar jak stąd do Omanu, ale mimo to wybrałam się do perfumerii, żeby co nieco powąchać (tak, z zatkanym nosem… to nawet jak na od perfum uzależnionego ktosia zbyt wiele), zdobyć kilka ważnych dla mnie próbek, pogadać z miłymi sprzedawcami (uwielbiam te pogaduchy… i minę znudzonego, choć zaskoczonego ogromem mojej pasji męża), po prostu poprzebywać wśród setek flakonów wypełnionych cudami i żeby zdobyć kolejne oudy. No i pędziłam sobie przez ulice mojego miasta w oparach Oud 27 Le Labo, z nadgarstkami, oczywiście, dziewiczo-czystymi, przygotowanymi na drobne testy (tak, wiem, po co testować, jak ma się katar, bezsens), cała zadowolona z dnia wolnego. No i najpierw wpadłam jak burza do Bond no. 9, żeby zdobyć Signature Perfume (czytałam, że do bani, ale poznanie kolejnej wersji oud kusi, oj kusi). Potem przefrunęłam do Barneysa, gdzie skarbów mają bez liku. I dorwałam dwa oudy Byredo, które, o ile zdrowie pozwoli, w najbliższym czasie przetestuję i zrecenzuję, słowo zucha (harcerzem nigdy nie byłam, zuchem, a i owszem). No ale po co robić „puste” przebiegi, szczególnie, jak nadgarstki do prób gotowe. No to psik, psik L'Artisan Parfumeur Traversée du Bosphore na jeden nadgarstek (o nie, zapach nie dla mnie, same jabłka, pistacje i cukier). A na nadgarstek drugi - L'Artisan Parfumeur Coeur de Vétiver Sacré (ładna bestia, góra wetiwerii i herbaty).
Żeby moje szczęście było jeszcze pełniejsze, dotarła do mnie paczuszka z Luckyscent. Kolejne próbki do testów, same piękności… mam nadzieję (no dobra, chyba nie wszystkie piękne, bo po basenie uraczyłam swe łokietki dwiema kompozycjami i jedna, no cóż, nie zachwyca).
Niestety, moje szczęście pełnym nie jest. Bo. Mam. Paskudny. Katar.
Zatem zapachy te muszą poczekać na testy i recenzje. A dziś, w ramach umilania (lub nie) Wam czasu, recenzja szkicowana, kiedy jeszcze z moim nosem było wszystko w porządku. Uwierzcie mi na słowo.
Chyba nikogo nie zdziwi, jak napiszę, że w 2009 roku na wieść o nowej interpretacji Aoud, wychodzącej spod ręki Goefreya Newmana dla M. Micallef, moje serce zamarło w oczekiwaniu (no dobra, nie zamarło, po prostu po kręgosłupie przebiegł mi miły dreszcz związany z radością oczekiwania). Nie nastawiałam się jednakże na miłość od pierwszego niuchnięcia. Oud jak to oud – mamił, bo moje uzależnienie od tej nuty jest z dnia na dzień coraz większe, jednak pozostałe nuty – słodkie do granic możliwości, wywołujące bóle zębów i skurcz ślinianek – odstręczały niejako swoją ulepkowatością.
Aoud Gourmet – bo o nim mowa – jest zdecydowanie taki, jakim go sobie wyobrażałam. Potężny oud w pełni rozkwita w otwarciu. Jednak od samego początku nos atakuje marcepan w ilości, która nawet maniaka marcepanu mogłaby powalić jednym ciosem na kolana. Od razu na myśl przychodzą mi zamknięte w małych, foliowych woreczkach kulki vel ziemniaczki marcepanowe, których szukałam w małych sklepikach, dziecięciem będąc, a które, choć wcale ich nie lubiłam, a wręcz przeciwnie, jakoś spać mi po nocach nie dawały.
Marcepan osłodzony jest cukrem i doprawiony oudowa polewą. Lekko lekarstwiana nuta zachwyca, a ona i jej słodkie towarzystwo razem nie są brzydkie, choć za słodkie. Do czegoś Wam się przyznam – nie lubię słodyczy, zdecydowanie wolę coś słonego, a najlepiej unurzanego w diabelnie ostrych przyprawach. Niemniej, nie uwierzycie w to, co napiszę, otwarcie Aoud Gourmet i tak mi się w pewien „perwersyjny” sposób podoba.
W pewnym momencie w początkowe nuty zaczynają się wplątywać cudowne aromaty drzewne, suchy cedr i wcale nie ziemista paczula o odcieniu lekko orzechowym (dokładnie taka, jak w Patchouli tej samej marki). I właśnie rozwinięcie jest na mojej skórze etapem najpiękniejszym, choć słodycz nadal utrzymuje się na nad wyraz wysokim poziomie. Ambra i sandałowiec sprawiają, że oud staje się miękki, puszysty, ciepły, mimo typowej dla niego ostrej, lekarstwianej nuty. W zależności od temperatury ciała oud staje się słabszy lub mocniejszy, niemniej niezmiennie daje o sobie znać przez całą żywotność perfum na skórze. I tak już ten zapach trwa na mojej skórze, nie ewoluując, a słabnąc jedynie, do ostatecznego zgaśnięcia.
Jednak za mało tego oudu w oudzie. Powiem tak, że dla tych, którzy ze słodkimi perfumami się lubią, słodycz Aoud Gourmet będzie wzmagała pracę ślinianek i otuli w zimowe wieczory, zdecydowanie poprawiając nastrój. Dla tych, którzy poszukują 100% oudu w oudzie, słodycz to zbyt wielka. Jak i dla mnie. A że mówiłam, że ta kompozycja Newmana mi się podoba? Podoba, zdania nie zmieniam. Nie na tyle jednak, żebym szarpnąć się miała na spory wydatek. Zdecydowanie wolę znaleźć oud mniej słodki albo i w ogóle bez grama słodyczy.
Nos: Geoffrey Newman
Rok: 2009
Nuty zapachowe:
nuta głowy: oud, cukier, marcepan, miód, przyprawy
nuta serca: paczula, cedr, cypriol
nuta bazy: ambra, sandałowiec, kaszmeran, piżmo
ryc. 1. http://my-kitchen-is-my-castle.blogspot.com
ryc. 2. www.luckyscent.com
Żeby moje szczęście było jeszcze pełniejsze, dotarła do mnie paczuszka z Luckyscent. Kolejne próbki do testów, same piękności… mam nadzieję (no dobra, chyba nie wszystkie piękne, bo po basenie uraczyłam swe łokietki dwiema kompozycjami i jedna, no cóż, nie zachwyca).
Niestety, moje szczęście pełnym nie jest. Bo. Mam. Paskudny. Katar.
Zatem zapachy te muszą poczekać na testy i recenzje. A dziś, w ramach umilania (lub nie) Wam czasu, recenzja szkicowana, kiedy jeszcze z moim nosem było wszystko w porządku. Uwierzcie mi na słowo.
Chyba nikogo nie zdziwi, jak napiszę, że w 2009 roku na wieść o nowej interpretacji Aoud, wychodzącej spod ręki Goefreya Newmana dla M. Micallef, moje serce zamarło w oczekiwaniu (no dobra, nie zamarło, po prostu po kręgosłupie przebiegł mi miły dreszcz związany z radością oczekiwania). Nie nastawiałam się jednakże na miłość od pierwszego niuchnięcia. Oud jak to oud – mamił, bo moje uzależnienie od tej nuty jest z dnia na dzień coraz większe, jednak pozostałe nuty – słodkie do granic możliwości, wywołujące bóle zębów i skurcz ślinianek – odstręczały niejako swoją ulepkowatością.
Aoud Gourmet – bo o nim mowa – jest zdecydowanie taki, jakim go sobie wyobrażałam. Potężny oud w pełni rozkwita w otwarciu. Jednak od samego początku nos atakuje marcepan w ilości, która nawet maniaka marcepanu mogłaby powalić jednym ciosem na kolana. Od razu na myśl przychodzą mi zamknięte w małych, foliowych woreczkach kulki vel ziemniaczki marcepanowe, których szukałam w małych sklepikach, dziecięciem będąc, a które, choć wcale ich nie lubiłam, a wręcz przeciwnie, jakoś spać mi po nocach nie dawały.
Marcepan osłodzony jest cukrem i doprawiony oudowa polewą. Lekko lekarstwiana nuta zachwyca, a ona i jej słodkie towarzystwo razem nie są brzydkie, choć za słodkie. Do czegoś Wam się przyznam – nie lubię słodyczy, zdecydowanie wolę coś słonego, a najlepiej unurzanego w diabelnie ostrych przyprawach. Niemniej, nie uwierzycie w to, co napiszę, otwarcie Aoud Gourmet i tak mi się w pewien „perwersyjny” sposób podoba.
W pewnym momencie w początkowe nuty zaczynają się wplątywać cudowne aromaty drzewne, suchy cedr i wcale nie ziemista paczula o odcieniu lekko orzechowym (dokładnie taka, jak w Patchouli tej samej marki). I właśnie rozwinięcie jest na mojej skórze etapem najpiękniejszym, choć słodycz nadal utrzymuje się na nad wyraz wysokim poziomie. Ambra i sandałowiec sprawiają, że oud staje się miękki, puszysty, ciepły, mimo typowej dla niego ostrej, lekarstwianej nuty. W zależności od temperatury ciała oud staje się słabszy lub mocniejszy, niemniej niezmiennie daje o sobie znać przez całą żywotność perfum na skórze. I tak już ten zapach trwa na mojej skórze, nie ewoluując, a słabnąc jedynie, do ostatecznego zgaśnięcia.
Jednak za mało tego oudu w oudzie. Powiem tak, że dla tych, którzy ze słodkimi perfumami się lubią, słodycz Aoud Gourmet będzie wzmagała pracę ślinianek i otuli w zimowe wieczory, zdecydowanie poprawiając nastrój. Dla tych, którzy poszukują 100% oudu w oudzie, słodycz to zbyt wielka. Jak i dla mnie. A że mówiłam, że ta kompozycja Newmana mi się podoba? Podoba, zdania nie zmieniam. Nie na tyle jednak, żebym szarpnąć się miała na spory wydatek. Zdecydowanie wolę znaleźć oud mniej słodki albo i w ogóle bez grama słodyczy.
Nos: Geoffrey Newman
Rok: 2009
Nuty zapachowe:
nuta głowy: oud, cukier, marcepan, miód, przyprawy
nuta serca: paczula, cedr, cypriol
nuta bazy: ambra, sandałowiec, kaszmeran, piżmo
ryc. 1. http://my-kitchen-is-my-castle.blogspot.com
ryc. 2. www.luckyscent.com
I Ty mnie Escri pytasz o Touch? Mając możliwość wwąchiwania się czy zakupienia tylu cudów, o których ja se moge pomarzyć tylko;D
OdpowiedzUsuńTak mnie nie dają spokoju te oudy że chyba jeszcze spróbuję...no nie może być że na mnie pachną umarlakiem i to niezbyt świeżym
Szczerze mówiąc pytanie odebrałam jako leciutko żartobliwe;P
Cudów tu owszem wiele, ale przez to kompletnie nie mam zielonego pojęcia co się dzieje w takiej dajmy na to Sephorze. A ty nawet o nie-moich-zapachach piszesz tak, że straszliwie żałuję, że danej kompozycji nie testowałam - stąd moje dopytywanie, które w sumie, owszem, żartobliwe było ;) No ale serio, jak już coś napiszesz, to tak, że dziwię się, że danej kompozycji nie znam.
OdpowiedzUsuńOudy - nie przejmuj się. Na mnie ambra pachnie nieświeżym, ale za to żywym. Fuj (choć i tak zamierzam jakoś gadzinę oswoić). Piżmo wychodzi na mnie "przełobrzydliwe". Cytrusy przemieniają się na mojej skórze w domestos lub cif. Kwiatki to raczej odświeżacze do toalet. A na Twojej skórze tylko oud się biesi. No nie masz na co narzekać :)
Escri, to najpierw "daję" tu w kwestii Touch. Porównywanie go do Euphorii to pomyłka. Euphoria jest nie moja ale to dobra, bardzo efektowna kompozycja z pewnym, irytującym nieco ale charakterem. Nie lubię, ale szanuję, a nawet podziwiam. Touch to miernota. Zapaszek. Nie mogę napisać, że brzydki, bo on nawet brzydki nie jest. Takie Modern Talking zapachowe. Łapiesz?
OdpowiedzUsuńNie zabijaj się więc próbując poznać. No i ja z tych miłośników zapachów, co jednak nie wszystko wąchają. A przynajmniej nie o wszystko się starają. ;)
W kwestii Aoud Gourmet, zgoda ponownie. Ładny jest miły, nawet agarowy. Ja chyba pisałam, że dla ludzi, którzy próbują oswoić agar to dobry pierwszy krok. Podoba mi się. Uważam, że to świetna, choć malo nowatorska kompozycja. Nosić jednak, tak jak TY, nie będę. Są bardziej agarowe agary i nie widzę powodu, żeby w tym przypadku zamieniać oudowego Hummera na New Beatle. :)))
Sabb, łapię :) podoba mi się określenie "Modern Talking zapachowe". To się przejmować poznaniem Touch nie będę.
OdpowiedzUsuńMiałam maleńką odlewkę Aoud Gourmet, zużyłam i tyle. Nie żałuję, że już się skończyła. Musze przyznać, ze marcepan mnie ciut męczył. No ale mi ze słodyczami nie po drodze. Za to mam w planach polowanie na jakiś miły oud, ciężkawy, oudowy, zatem szykują się kolejne testy :)
Jejuuu Sabb....nie napisałam że Touch jest podobne do Euphorii. Ja wyraziłam swoje odczucia, i dla mnie Euphoria jest cienka...
OdpowiedzUsuńZresztą jak wszyscy wiedzą,ja się nie znam ,ani nie jestem profesjonalistką, sobie piszę ,bo piszę....
Skarbek, nie zgadzam się z Tobą, znasz się i basta! :)
OdpowiedzUsuńTeż się nie zgadzam i będę się upierała, że Skarbek się zna. :)))
OdpowiedzUsuńJa rozumiem, że Euphoria może nie zachwycać. Mnie się w sumie nie podoba. A może podoba, ale nie osobiście. Nie wiem, jak to ująć. Uważam, że jest bardzo ładna, ale nie "ubrałabym" za Chiny Ludowe. Czy to, co piszę ma w ogóle jakiś sens?
I tez wyrażam swoje odczucia. Zawsze. :)
Znam się...na kurzęczych cyckach ;D
OdpowiedzUsuńAle, oczywiście, rozbierasz je na poszczególne nuty :D
OdpowiedzUsuńŚpiewająco!
OdpowiedzUsuń