Ci, co mnie znają, lub też Ci, co przeczytali kilka wcześniejszych wpisów, zauważyli chyba, że moja reakcja na agar/oud/aoud/oudh/drewno aloesowe jest porównywalna z reakcją kota na kocimiętkę (albo – w przypadku kotów dobrze mi znanych – na Malt Pastę, czyli coś, co wydaje się ponad normę wstrętne, a za co mój mały, zadziorny Devon Rex dałby się wykąpać, pokroić, poszatkować, ba, pewnie nawet ubrać w różowe wdzianko z aplikacjami w serduszka, księżniczki i słoneczka)… a może i intensywniejsza. Bo wystarczy przy mnie wymówić tylko nazwę tego magicznego składnika i już kręcę piruety na pointach przystrojona w wyimaginowane tutu.
Ekhem, dość obnażania tego, co nigdy światła słonecznego ujrzeć nie powinno. Dość psucia image’u sobie i kotu – jeszcze ktoś pomyśli, że biegam po domu w tiulach, a może nawet słodkich klapeczkach na obcasie, koniecznie ozdobionych białym puszkiem-pomponikiem, a mój biedny sierściuch wtóruje mi w dzierganym na szydełku wdzianku i z kokardką między uszami… Na temat!
Jak tylko usłyszałam, że Byredo wprowadza na rynek dwa zapachy zbudowane wokół akordu oud (Oud Immortel i Accord Oud), od razu zapłonęłam pożądaniem – takim wyjątkowo mocno czerwonym. Próbki zdobyłam niemal siłą. A potem je na skórę chlup… i… Po kilku dniach znowu chlup… i znowu „i…”. Czy musze dodawać, że moje pożądanie zbladło i się skanalizowało? Skanalizowało dosłownie?Zawód nr 1: Accord Oud
Ten zapach miał „szansę zdobyć szansę” na jedno z wolnych jeszcze w mojej przepastnej szafce miejsc. Spodziewałam się wyraźnej nuty agaru oprawionej w intensywnie wionącą skórę. Skąd mi to do głowy przyszło? Na papierowym bloterze takie widmo się pojawiło. Niestety na skórze… na skórze to była zupełnie inna historia.
Accord Oud otwiera się intensywną mieszanką czerwonej, zanurzonej w słabym alkoholu oleistej róży (nie pytajcie, skąd ta róża; dla ścisłości: nuty zapachowe podaję za stroną Byredo), przypominającego jakąś apteczną nutkę szafranu i małych, słodkich owoców. Gdzieś tam spod tego wydobywa się cichy jęk oudu owiniętego szczelnie w skórę. Jednak ta ostrzejsza nuta, która z papierowego blotera mamiła mnie obietnicami, na mojej własnej tkance pierzchnie, pozostawiając doprawioną szafranem różę, przypominającą momentami tę znaną z bułgarskich olejków (na szczęście nie aż tak intensywną i nie za często). W końcu róża prawie całkowicie znika, zostawiając po sobie zaledwie poświatę. Momentami zapach staje się ciut ostrzejszy, jakby bardziej pylisty, zakurzony malutkim krzaczkiem paczuli, żeby za „trzy machnięcia ogonem” znowu się wysłodzić i w końcówce zmięknąć lekko pudrowym, ciepłym piżmem, które (o dziwo!) na niżej podpisanej się nie wymydliło.
Zawód nr 2: Oud Immortel
Szczerze przyznam, że w tym przypadku nie nastawiałam się na nieustające fajerwerki i tańce z krzesaniem hołubców. Coś czułam, że zapach nie będzie intensywny, mocny, hipnotyzujący. Choć liczyłam na lekko przyspieszone tętno.
Ta kompozycja od początku do końca jest mocno, hmmm, trawiasta. Otwiera się zieloną nutą, nutą tą rozkwita i nią się kończy. Z tym że w otwarciu, jak się mocno postaram, wyczuję jeszcze zaledwie cichą, nieśmiałą smużkę kadzidła doprawioną dosłownie szczyptą kardamonu i cytrusowej kwaskowatości. W rozwinięciu cień kadzidła znika całkowicie, natomiast jak się znowu mocno postaram, wyczuję gałązeczkę – jedną, lichą – paczuli, a może tylko ze trzy listki. Ale takiej w zasadzie w ogóle nie ziemistej, nie kontrowersyjnej, tylko spokojnej, łagodnej, łatwej. Kompozycja jest słodkawa. Połączenie trawiastego, zielonego papirusu z dodającym miękkości drewnem różanym wydaje się nawet ładne – no właśnie, po pierwsze, ładne, po drugie, gdzie oud? No i tak sobie ten zapach trwa i trwa… Papirus podkolorowany kropelką limoncello. Ale jak agaru nie uświadczyłam, tak nadal nie uświadczam (w tym momencie wyobraźcie sobie, jak na usta cisną mi się długo wstrzymywane niecenzuralne słowa, za które – tych z bogatą wyobraźnią – najserdeczniej przepraszam).
No i teraz niech mi ktoś wytłumaczy, o co chodzi? Gdzie mój wymarzony agar? No gdzie? Czy to wina mojej skóry? Czy w tych kompozycjach oud miał być tylko lepem na muchy, ale ktoś zapomniał go podwiesić pod lampą? A może moda na agar w perfumach nie polega wcale na umieszczaniu tego składnika w kompozycji, ale na paplaniu o nim bez przerwy przez kolejnych twórców? Tych, co zamysł takich nosów pojęli, proszę o instruktaż.
W każdym razie, oba zapachy są bardzo bezpieczne: bez szaleństw, bez udziwnień, bez spazmów.
To niby dobrze. Generalnie. Bo przecież to zapachy niezłe. I gdyby nie moje oczekiwania, być może w jakiś sposób bym się nimi zachwyciła troszkę. Ale poczułam się zdradzona i oszukana. Miłości, ba, nawet nitki sympatii nie będzie.
Podpisane
Rozczarowana
Accord Oud
Rok: 2010
Nos: Jerome Epinette
Skład:
Nuty głowy: jeżyna, szafran, rum
Nuty serca: akord skórzany, szałwia muszkatołowa
Nuty bazy: paczula, piżmo
Oud Immortel
Rok: 2010
Nos: Jerome Epinette
Skład:
Nuty głowy: limoncello, kadzidło, kardamon
Nuty serca: paczula, papirus, brazylijskie drewno różane
Nuty bazy: liście tytoniu, mech
ryc. 1. i 2. http://byredo.com
ryc. 3. a oto Cheddar vel Strach
Heh... Myślałam, że to Giacobetti je zrobi i w ogóle nie czekałam. Giacobetti robi zapachy bez ognia. A tu? No cóż... dziękuję. I tak nie nastawiałam się na cuda, ale teraz przynajmniej będę jeszcze spokojniej "nie czekać". :)
OdpowiedzUsuńNie znam. Poznam. (i pewnie dołaczę do "nie czekających" bez emocji) :)
OdpowiedzUsuńSabb, ja jestem szczerze, przepotwornie zawiedziona. Poluję na jakiś ładny (;)) oud, a tu pupa blada. A jeszcze ostatnio Al Oudh, który kiedyś był na mnie piękny, niemal doskonały, się na mnie zbiesił i woniał mi wodą kolońską :((
OdpowiedzUsuńWiedźmo, a jak nie poznasz, uwierz, nic nie stracisz. Coraz bardziej się przekonuję, ze Byredo totalnie nie dla mnie. Jakieś za bezpieczne, zbyt zachowawcze, stonowane, a czasem nawet... no cóż, po prostu nudne lub nijakie.
jaki pniękny koot!
OdpowiedzUsuńMauż
Koot pniękny, choć dość... znudzony ;) Zdjęcie wyszło Ci piękne :)
OdpowiedzUsuńOd tego tygodnia są w Polsce. Jutro przetestuję solidnie, bo dziś jestem w oparach dymnych irysów. :)
OdpowiedzUsuńAle złudzeń po Twoich słowach nie mam...
Dziwne to, ale Accord Oud jakoś całkiem mnie nie zawiódł, choć w klasie oudów wypada marnie. Dla mnie to miks owoców z kurzem, ale całkiem znośny :)
OdpowiedzUsuńSzczęściarz. Na mnie to było wyjątkowo nijakie "cuś". Choć pewnie gdybym nie nastawiała się na agar, obie kompozycje miałyby szansę mi się spodobać.
OdpowiedzUsuń