Małe, króciutkie sprawozdanie z wizyty w perfumerii. Bo oczywiście zwiedzać trzeba, zwiedzać się chce. Pojechałam sobie jednego pięknego dnia na Brooklyn, skorzystałam z tego, że mój pracodawca obchodzi święto 11 listopada, czyli mam dzień wolny. Zostawiłam męża w domu, żeby samodzielnie poczekał na pana od Internetu, a ja zaopatrzona w aparat fotograficzny pognałam do metra.
Lubię Brooklyn, bo jest po prostu piękny, klimatyczny, ciekawy. Uliczki zapraszają do tego, żeby po nich dreptać, widok na Manhattan jest cudny, ludzie są interesujący. A jak jeszcze światło jest odpowiednie do robienia zdjęć, to najchętniej nie przestawałabym ich pstrykać. Czego chcieć więcej?
No w zasadzie niczego do szczęścia nie potrzebuję, bo jest mi dobrze, jak jest, ale spaceru do perfumerii i wąchania kolejnych, wcześniej nieznanych mi zapachów – tego odmówić sobie nie potrafię.
Podreptałam ja zatem do galerii CBIHP. Miejsce warte odwiedzenia, świetny wystrój wnętrza, na każdej półeczce kolejne zapachy, fajna, miła, kompetentna obsługa i zwalający z nóg przyjaciel – wielgachny pies. A dlaczego zwalający z nóg? Bo domagający się pieszczot. Jak już obwąchałam, co obwąchać miałam, zeszłam niemal do parteru, żeby zrobić kilka zdjęć no i przycwałował do mnie przyjaciel. Tak się o mnie ocierał, tak mnie trącał nosem, że kilka razy niemal wylądowałam na tyłku. Ale to takie przyjemne trącanie było.
Pobawiłam się z psiną, wyczochrałam go pod pyszczkiem i za uszami i nawet po tych wszystkich zabiegać ciężko mi było zrobić zdjęcie, bo usiadł obok, mocno się przytulił i łbem zasłaniał widok. Zatem zdjęcia pstrykane są głównie znad psiej głowy, jedną, trącaną niezmiennie w poszukiwaniu pieszczot ręką.
A zapachy? Powąchałam niemal wszystkie, ale wypróbowałam tylko dwa (bo dziwnym zrządzeniem losu mam tylko dwa nadgarstki. Co za stracony potencjał!). AmBrosius zwalił mnie z nóg – tym razem nie były to psie pieszczoty, tylko zbyt fizjologiczny rozwój aromatu na mojej skórze. Potem, jak wracałam metrem, miałam wrażenie, że ludzie się krzywo na mnie gapią, bo pachniałam, jakbym zapomniała o podstawowych zasadach higieny… dawno zapomniała. Zapewne na innej skórze, dogadującej się z ambrą, może dla kogoś, kto ambrę docenia, ten zapach rozkwitnie. Na mnie zdechł. Próbowałam też M3 November i tutaj już bardziej poczułam, że trafiłam. Choć nie jest to zapach, który zapragnęłam kupić, to jednak doceniam jego ciekawą urodę. Zapach jesieni, najprawdziwszej, chłodnej jesieni, wilgotnego mchu, lekko nadgniłych jabłek, jabłek obtłuczonych, jabłek, które opadły z gałęzi i teraz leżą między czerwonymi, złotymi i brązowymi liśćmi. Niestety, November jakiś słaby na mnie był – może dlatego, że tego dnia było zimno, ja byłam zmarznięta, skóra nie ogrzewała molekuł jak należy? Może on po prostu na mnie taki słabowity? Albo słabowity jest generalnie? Nie wiem, ale może przy kolejnej nadarzającej się okazji oddam mu ponownie jeden nadgarstek i znowu zastanowię się, jak go ugryźć (zapach, nie nadgarstek).
AmBrosius
Nos: Christopher Brosius
Nuty: labdanu, ambra, benzoin, pieprz, przyprawy
M3 November
Nos: Christopher Brosius
Nuty: ciasto dyniowe, opadłe jabłka, sucha trawa, dym, opadłe liście, mokre gałęzie, wilgotny mech, pieprznik jadalny i szczypta sosnowego lasu
Lubię Brooklyn, bo jest po prostu piękny, klimatyczny, ciekawy. Uliczki zapraszają do tego, żeby po nich dreptać, widok na Manhattan jest cudny, ludzie są interesujący. A jak jeszcze światło jest odpowiednie do robienia zdjęć, to najchętniej nie przestawałabym ich pstrykać. Czego chcieć więcej?
No w zasadzie niczego do szczęścia nie potrzebuję, bo jest mi dobrze, jak jest, ale spaceru do perfumerii i wąchania kolejnych, wcześniej nieznanych mi zapachów – tego odmówić sobie nie potrafię.
Podreptałam ja zatem do galerii CBIHP. Miejsce warte odwiedzenia, świetny wystrój wnętrza, na każdej półeczce kolejne zapachy, fajna, miła, kompetentna obsługa i zwalający z nóg przyjaciel – wielgachny pies. A dlaczego zwalający z nóg? Bo domagający się pieszczot. Jak już obwąchałam, co obwąchać miałam, zeszłam niemal do parteru, żeby zrobić kilka zdjęć no i przycwałował do mnie przyjaciel. Tak się o mnie ocierał, tak mnie trącał nosem, że kilka razy niemal wylądowałam na tyłku. Ale to takie przyjemne trącanie było.
Pobawiłam się z psiną, wyczochrałam go pod pyszczkiem i za uszami i nawet po tych wszystkich zabiegać ciężko mi było zrobić zdjęcie, bo usiadł obok, mocno się przytulił i łbem zasłaniał widok. Zatem zdjęcia pstrykane są głównie znad psiej głowy, jedną, trącaną niezmiennie w poszukiwaniu pieszczot ręką.
A zapachy? Powąchałam niemal wszystkie, ale wypróbowałam tylko dwa (bo dziwnym zrządzeniem losu mam tylko dwa nadgarstki. Co za stracony potencjał!). AmBrosius zwalił mnie z nóg – tym razem nie były to psie pieszczoty, tylko zbyt fizjologiczny rozwój aromatu na mojej skórze. Potem, jak wracałam metrem, miałam wrażenie, że ludzie się krzywo na mnie gapią, bo pachniałam, jakbym zapomniała o podstawowych zasadach higieny… dawno zapomniała. Zapewne na innej skórze, dogadującej się z ambrą, może dla kogoś, kto ambrę docenia, ten zapach rozkwitnie. Na mnie zdechł. Próbowałam też M3 November i tutaj już bardziej poczułam, że trafiłam. Choć nie jest to zapach, który zapragnęłam kupić, to jednak doceniam jego ciekawą urodę. Zapach jesieni, najprawdziwszej, chłodnej jesieni, wilgotnego mchu, lekko nadgniłych jabłek, jabłek obtłuczonych, jabłek, które opadły z gałęzi i teraz leżą między czerwonymi, złotymi i brązowymi liśćmi. Niestety, November jakiś słaby na mnie był – może dlatego, że tego dnia było zimno, ja byłam zmarznięta, skóra nie ogrzewała molekuł jak należy? Może on po prostu na mnie taki słabowity? Albo słabowity jest generalnie? Nie wiem, ale może przy kolejnej nadarzającej się okazji oddam mu ponownie jeden nadgarstek i znowu zastanowię się, jak go ugryźć (zapach, nie nadgarstek).
AmBrosius
Nos: Christopher Brosius
Nuty: labdanu, ambra, benzoin, pieprz, przyprawy
M3 November
Nos: Christopher Brosius
Nuty: ciasto dyniowe, opadłe jabłka, sucha trawa, dym, opadłe liście, mokre gałęzie, wilgotny mech, pieprznik jadalny i szczypta sosnowego lasu
AmBrosius i November - dokładnie te dwa zapachy testowałabym sama i dokładnie o te, czytając tekst, planowałam zapytać w komentarzu!
OdpowiedzUsuńZaprawdę, jesteś moją zapachową siostrą. :)
Ostatnie zdanie - sweet. :)))
Te zapachy jakoś tak same mi się narzucały ;) Niestety, jak pisałam, AmBrosius był się na mnie wypiął perwersyjnie, natomiast November... November ma coś w sobie, tylko jeszcze nie wiem, co. Niby podgniłe jabłka, ale tak to miło się wszystko kojarzy. No nic, prób ciąg dalszy nastąpi.
OdpowiedzUsuń