Rozpisałam się ostatnio, rozpisałam, bo po tak długiej przerwie w publikowaniu aż mi wstyd przed samą sobą. A że pisać lubię i chcę, to korzystam z wolnych chwil i stukam w klawiaturę z uporem, o jaki sama bym się nie podejrzewała. Zatem zaskakując siebie, testuję, recenzuję, odkrywam, wspominam.
Wigilia. Wiele wigilii. Każda inna. Ale jedno wspomnienie zawsze tkwi w mojej głowie niezmienione. Kompot z suszu. Głównie mocno wędzone śliwki. Aromat dymu, skóry i dziwnej słodyczy suszono-wędzonych owoców. To on najbardziej kojarzy mi się z zapachem wigilii, świąt w ogóle. Nieważne, że gdy byłam dzieckiem picie i wąchanie tego napoju było największą karą (nie byłam w tym osamotniona, siostra stała po mojej stronie barykady i wspólnie próbowałyśmy przekonać rodziców, że to coś w brunatnym kolorze i o wątpliwym aromacie nie nadaje się do stosowania wewnętrznego, szczególnie u dzieci poniżej 12 roku życia). Niezmiennie jednak sprawiał, że atmosfera świąt była po prostu pełna.
Teraz picie „tego świństwa” karą nie jest, a raczej przyjemnością. Kolor wydaje się ciekawy. Zapach stał się miły dla mojego nosa. Nawet bardzo miły. Wędzarnicze opary przestały kojarzyć się źle.
Nie spodziewałam się, że zapach świąt, zapach wigilii odnajdę w jednym z flakonów L’Artisan Parfumeur. Nie wiem, jak pachniały święta w domu Olivii Giacobetti, ale moje na pewno tak. Tea for Two. Niby tylko herbata, przyprawy i miód. Niby, bo dla mnie to przypomnienie naprawdę fantastycznych chwil. Moja proustowska magdalenka.
Tea for Two to nie jest typowy Lapsang Souchong. O nie. Za mało tu wędzarniczego dymu, za mało bagiennych oparów, ogniska, ziemistych tchnień, skóry, za dużo słodyczy i jednak delikatności – wiem, co mówię. Przede mną stoi kubek z zaparzoną Lapsang. Herbata Giacobetti odbiega od pierwowzoru. Jest dość słodka, doprawiona sporą ilością imbiru, szczyptą zaledwie cynamonu. Po jej powierzchni pływają plastry pomarańczy, koniecznie ze skórką, która sprawia, że gdzieś tam w tle co jakiś czas pojawia się lekka gorycz. Oczywiście, mój nos znajduje w tym naparze jeszcze suszone śliwki o mocno pomaszczonej, ciemnej skórce. Gwajak i wanilia sprawiają, że całość jest miękka, załagodzona, choć nie pozbawiona pazura. Bo to nie jest tak, że Tea for Two to pluszowy miś lub różowy słodziak. Wyraźnie czuć w tych perfumach dym, czasem ma się nawet krótkie wrażenie unoszącego się kadzidła, świdrującą woń rozłupywanej w palcach kory drzewa, ale nie jest to moc, nie są to doznania, które znają Ci, co rozsmakowali się w Lapsang, co wąchali liście tej niepowtarzalnej w smaku herbaty lub pili napar.
Niemniej Tea for Two L’Artisan jest piękna i dymna. Niebanalna. Oryginalna. Mocna. Niekoniecznie łatwa w odbiorze. Na mojej skórze jest zapachem w zasadzie linearnym. Nie ewoluuje, nie wyczynia dzikich harców, nie skacze, by potem przysiąść. Po prostu jest.
Nos: Olivia Giacobetti
Rok: 2000
Nuty zapachowe: goryczka, neroli, bergamotka, cynamon, imbir, Lapsang Souchong, anyżek, miód, wanilia, drzewo gwajakowe.
ryc. 1. http://gotowanie.onet.pl
ryc. 2. www.fragrantica.com
ryc. 3. www.ifood.tv
Korzystając z okazji: życzę wszystkim spokoju, radości i odpoczynku. I wielu pięknie pachnących, zostających na lata w pamięci chwil.
Wigilia. Wiele wigilii. Każda inna. Ale jedno wspomnienie zawsze tkwi w mojej głowie niezmienione. Kompot z suszu. Głównie mocno wędzone śliwki. Aromat dymu, skóry i dziwnej słodyczy suszono-wędzonych owoców. To on najbardziej kojarzy mi się z zapachem wigilii, świąt w ogóle. Nieważne, że gdy byłam dzieckiem picie i wąchanie tego napoju było największą karą (nie byłam w tym osamotniona, siostra stała po mojej stronie barykady i wspólnie próbowałyśmy przekonać rodziców, że to coś w brunatnym kolorze i o wątpliwym aromacie nie nadaje się do stosowania wewnętrznego, szczególnie u dzieci poniżej 12 roku życia). Niezmiennie jednak sprawiał, że atmosfera świąt była po prostu pełna.
Teraz picie „tego świństwa” karą nie jest, a raczej przyjemnością. Kolor wydaje się ciekawy. Zapach stał się miły dla mojego nosa. Nawet bardzo miły. Wędzarnicze opary przestały kojarzyć się źle.
Nie spodziewałam się, że zapach świąt, zapach wigilii odnajdę w jednym z flakonów L’Artisan Parfumeur. Nie wiem, jak pachniały święta w domu Olivii Giacobetti, ale moje na pewno tak. Tea for Two. Niby tylko herbata, przyprawy i miód. Niby, bo dla mnie to przypomnienie naprawdę fantastycznych chwil. Moja proustowska magdalenka.
Tea for Two to nie jest typowy Lapsang Souchong. O nie. Za mało tu wędzarniczego dymu, za mało bagiennych oparów, ogniska, ziemistych tchnień, skóry, za dużo słodyczy i jednak delikatności – wiem, co mówię. Przede mną stoi kubek z zaparzoną Lapsang. Herbata Giacobetti odbiega od pierwowzoru. Jest dość słodka, doprawiona sporą ilością imbiru, szczyptą zaledwie cynamonu. Po jej powierzchni pływają plastry pomarańczy, koniecznie ze skórką, która sprawia, że gdzieś tam w tle co jakiś czas pojawia się lekka gorycz. Oczywiście, mój nos znajduje w tym naparze jeszcze suszone śliwki o mocno pomaszczonej, ciemnej skórce. Gwajak i wanilia sprawiają, że całość jest miękka, załagodzona, choć nie pozbawiona pazura. Bo to nie jest tak, że Tea for Two to pluszowy miś lub różowy słodziak. Wyraźnie czuć w tych perfumach dym, czasem ma się nawet krótkie wrażenie unoszącego się kadzidła, świdrującą woń rozłupywanej w palcach kory drzewa, ale nie jest to moc, nie są to doznania, które znają Ci, co rozsmakowali się w Lapsang, co wąchali liście tej niepowtarzalnej w smaku herbaty lub pili napar.
Niemniej Tea for Two L’Artisan jest piękna i dymna. Niebanalna. Oryginalna. Mocna. Niekoniecznie łatwa w odbiorze. Na mojej skórze jest zapachem w zasadzie linearnym. Nie ewoluuje, nie wyczynia dzikich harców, nie skacze, by potem przysiąść. Po prostu jest.
Nos: Olivia Giacobetti
Rok: 2000
Nuty zapachowe: goryczka, neroli, bergamotka, cynamon, imbir, Lapsang Souchong, anyżek, miód, wanilia, drzewo gwajakowe.
ryc. 1. http://gotowanie.onet.pl
ryc. 2. www.fragrantica.com
ryc. 3. www.ifood.tv
Korzystając z okazji: życzę wszystkim spokoju, radości i odpoczynku. I wielu pięknie pachnących, zostających na lata w pamięci chwil.
A nie masz wrażenia, że po prostu suszone owoce się zmieniły? Bo też pamiętam z dzieciństwa kłopot z przyswojeniem kompotu i pływających w nim owoców, ale to były zsuszone, twarde, śmierdzące mumie, a nie miękkie i tłuściutkie owoce z czasów współczesnych. Kiedy czasem widuję tamte - wydaja mi się równie niezachęcające, jak wówczas.
OdpowiedzUsuńSzczęśliwego Słaniasłońca! :)
A może sekret polega na tym, że kiedyś kompot powstawał często w owoców.. wędzonych [tak przynajmniej wyznała mi starszyzna rodzinna ;) ], a dziś zastąpiły je te bardziej właściwe, miękkie, z zakonserwowanym smakiem i aromatem własnym, nie dymu wędzarniczego z czort wie jakiego pieca, może po szynkach, kiełbasach czy czym. :)
OdpowiedzUsuńTeż zarejestrowałam tę zmianę, bo tak od pięciu (plus minus dwa) lat kompocik nie wywołuje we mnie odruchów, hm.. jednoznacznej niechęci. ;) A nawet widzę tendencję wzrostową w jego spożyciu. :)
No i chyba taka jest odpowiedź. Kiedyś owoce były wędzone, dziś są suszone, a pewnie wcześniej cukrzone na potęgę. Mimo wszystko pachnąca wędzonymi mumiami owoców Tea for Two przypomina mi naprawdę piękne chwile :)
OdpowiedzUsuń