2010/12/21

Strawberry Fields Forever

8 grudnia 1980 roku Marc David Chapman wystrzelił 5 razy. 4 razy celnie. Zabił swojego idola, Johna Lennona.
8 grudnia w Central Parku od lat wygląda tak samo. Na Strawberry Fields przy rozecie z napisem Imagine zbierają się tłumu. Przychodzą z zapalonymi świeczkami, młodzi, starzy, bogaci, biedni, mieszkańcy Nowego Jorku, turyści. W tłumie słychać rozmowy w niemal wszystkich językach świata. Słychać je, jeżeli przebiją się ponad śpiew setek, a może i tysięcy gardeł. Nie tylko największe przeboje Beatelsów, ale również utwory mniej znane przeciętnym słuchaczom rozbrzmiewają tego dnia, tego wieczoru, tej nocy. Cały dzień tłumy odwiedzają to miejsce, by oddać hołd, by wraz z innymi pokazać, że pamiętają.


Ten dzień planowaliśmy od chwili naszego przyjazdu do Nowego Jorku. Niestety, jak to często z planami bywa, szlag je trafia. Tak też było w naszym przypadku, bo tego roku 8 grudnia przypadał w środę, bo od jakiegoś czasu pracuję, bo akurat w środę muszę siedzieć w biurze od 11 do 19. Zatem nici z niemal całodniowego wspominania Lennona. A to przecież okrągła, trzydziesta rocznica.


Do Central Parku dotarliśmy dopiero po godzinie 21. Nie zmienia to faktu, że tłum okazał się ogromny, śpiew słychać było już z kilkudziesięciu metrów.


Fotoreporterzy, telewizje, błysk fleszów aparatów fanów i turystów. Zapalone świece. Bukiety lub pojedyncze kwiaty w rękach, zdjęcia… niektórzy przytargali ze sobą gitary, by przyłączyć się do grupy stojącej niemal w centrum rozety Imagine i grającej znane wszystkim utwory. Bo tak, cały wic polega na tym, że w Central Parku gromadzą się również grupy muzyków (ba, nawet kilka grup na raz), prezentujących ochoczo, a czasem na wyraźne żądanie tłumu, konkretne piosenki Beatelsów (ba, każda grupa co innego, oczywiście w tym samym momencie), co daje niesamowity efekt.


Wszyscy zgromadzeni śpiewają. Wszyscy! I nikomu nie przeszkadza dysonans, że z jednej strony jeden utwór, z innej strony kolejny. Po prostu śpiewają, klaszczą, niekiedy podrygują lub chociaż kołyszą się w rytm muzyki. Ludzie stoją ciasno w kręgu, nie straszny im mróz, wspinają się na ławki i nad głowami falującego tłumu starają się wypatrzeć muzyków. Robią zdjęcia, przynoszą dyktafony i nagrywają dokonania tego niesamowitego morza głów.


A śpiew jest piękny. Nikt nie fałszuje (uwierzcie mi, mam bardzo wrażliwe uszy i potrafię być mocno krytyczna, ale ten chór brzmiał, jakby całe lata ćwiczył). Doskonałe połączenie głosów, tonów i brzmień. Nigdzie fałszywej nuty. A wszystko wyśpiewane z ogromną radością, bo przecież jakie są teksty piosenek, każdy wie. Optymistyczne, mówiące o miłości i pokoju.
Wiecie, to było coś, na co długo czekaliśmy. Przeżycie jedyne w swoim rodzaju. Niby wszyscy byli przypadkowi, ale nic przypadkowi nie zostało pozostawione. To brzmiał jeden głos, oddający hołd wielkiemu muzykowi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz