Urodzinowych zmagań część ostatnia, co chyba bardzo Was cieszy, bo ileż można zanudzać (a zanudzanie nieźle mi dziś idzie, oto dowody: pierwsza świeczka, druga świeczka). Zatem dmucham trzecią świeczkę i nurzam się w oparach ostatniego na dziś agaru.
Tym razem oud niezwykły, ale dla mojego nosa nie ma oudów zwykłych - wszystkie są wyjątkowe, nawet kiedy powielają utarte schematy agar plus róża. Jednak ten, choć jest agarem bezróżanym, ma niespodziewanie dziwny kolor i to sprawia, że najpierw nie chcę uwierzyć własnemu powonieniu, a w końcu z uporem maniaka węszę każdy oudowy krok. Ale o tym we właściwym momencie.
Nie takiego otwarcia się spodziewałam po Oud Francisa Kurkdjiana. Kwiatowo-cytrusowe, otulające łagodny, cichutki oud, który bardziej przypomina cienki, miękki zamsz niż grubą, niemal spalaną w ogniu skórę (aż chce mi się mruczeć na samą myśl o mocnym, ciężkim agarze). Nie jest gęsty, nie jest oleisty, nie ma ciemnych odcieni. Jest miękko, łagodnie, upojnie i... Chciałabym coś dodać ale niestety jedyne co ciśnie się na usta, znaczy opuszki palców, to niestety stwierdzenie, że brakuje mi tu oudu agresywnego.
Za cytrusową nutę odpowiada prawdopodobnie elemi, natomiast za kwiatową... sam oud. A dokładnie oud z Laosu (oud wietnamski ma zdecydowanie bardziej zwierzęcą barwę). Na szczęście na pluszowym niemal zamszu rozsypano ciut świeżo zmielonego pieprzu (kolejna barwa elemi), zatem odrobinę wierci w nosie. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie fakt, że oba składniki - agar i pieprz - mają barwę... różową. Różową! Na szczęście ten róż z czasem ciemnieje i przestaje być uroczy, słodki. Jest coraz lepiej, coraz bardziej agarowo. Zamsz staje się twardszy, bardziej sztywny i zamienia się w delikatną skórkę, której zapach podkreśla delikatny aromat szafranu. Nos nieustająco węszy, tropi każdą kolejną zmianę brzmień.
I to jest najpiękniejszy moment, w którym moja ulubiona nuta jest najwyraźniejsza. I gdyby wyekstrahować oud dokładnie w takiej postaci z kompozycji Kurkdjiana, byłby oudem niemal idealnym, nęcącym zmysły, uzależniającym.
Jest też coś ciekłego w tej kompozycji. Jakby dotykało się płynącej z kranu gorącej, parującej wody albo leżało na gorącej plaży i pozwalało, by jedna za drugą bryzy omiatały twarz i przynosiły lekko słony zapach (herezje? miejcie pretensje do jego wysokości mojego nosa).
Żeby wyłapać głębsze, mocniejsze, ciemniejsze niuanse zapachu, muszę spokojnie wwąchać się w zagłębienie wnętrza łokcia. Wtedy do nozdrzy dotrze zapach suchego, gładkiego cedru i łagodnej paczuli, która od czasu do czasu pokaże swoje oprószone kakaowym pyłkiem oblicze. Jest rajsko.
I wszystko byłoby pięknie, bo zapach jest cudowny, agarowy, wspaniale leży na skórze. Ale... No właśnie, jest jedno "ale". Im bliżej końca, tym bardziej wydaje się perfumeryjny. Zbyt perfumeryjny, zbyt gładko poskładany, zbyt normalny, by całkowicie, bezkonkurencyjnie zdobyć moje serce i skłonić mnie do zakupu większej ilości. Inna rzecz, że jest na tyle piękny, że gdyby ktoś miał ochotę podarować mi cenne mililitry, przyjęłabym je z dziką, nieokiełznaną rozkoszą.
Rok: 2012
Nos: Francis Kurkdjian
Nuty zapachowe: elemi, szafran, cedr, paczula, oud
Ryc. 1. http://8tracks.com
Ryc. 3. www.luckyscent.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz