2013/04/03

Różagar

Przepraszam za tę przerwę w pisaniu. Ale ponieważ różnego rodzaju medykamenty zdecydowanie zmieniają "jakość" skóry, a czasem również chwilowo upośledzają zdolności nosa do właściwego rozpoznawania poszczególnych aromatów, wszystko pachniało mi i na mnie jakoś tak najzwyczajniej w świecie bleee (czepiającym się wielce obrazowego "bleee" od razu wytłumaczę, że to nie tak, że nie czytam książek i mam ubogie słownictwo. Słownictwo mam bogate jak zasoby Fort Knox w jego szczytowym momencie, tylko czasem jestem leniwa i wolę pójść na skróty. A "bleee" jest tak uroczo krótkie i uderza w sedno, że aż samo pchało się na klawiaturę).

Moje poszukiwania agaru doskonałego trwają od bardzo dawna. Mam swoich ulubieńców, doświadczyłam też zapachów takich, do których zdecydowanie nie powrócę. Są też takie, które poznałam dawno temu, ale z powodu sporego nasycenia rynku perfumeryjnego agarem we wszelkich odmianach moje emocje przycichły, a mocne pragnienie posiadania minęło.


Jedną z takich kompozycji, za którą jakiś czas temu szalałam z chęci posiadania (w 2009 roku, kiedy pierwszy raz kompozycję testowałam, byłam bliska zakochania się po uszy), a teraz mi przeszło, jest Midnight Oud ze stajni Juliette Has a Gun. Od razu sprostuję co nieco. Nie chodzi o to, że zapach przestał mi się podobać. Wręcz przeciwnie. Nadal jest piękny, wspaniały, cudowny, zniewalający, odurzający... Po prostu pewne klasyczne zestawienie: agar z różą, czyli różagar przestało być czymś nowym, ekscytującym, a stało się, no właśnie, klasycznym.


Otwarcie Midnight Oud jest bowiem... typowym różagarem. Bułgarska, gęsta róża i oleisty agar. Nie powiem, piękne to rozpoczęcie. Pulsuje na skórze w rytm krwi pulsującej w tętnicach. I to połączenie jest rdzeniem, jądrem całego zapachu i wszystko inne krąży wokół niego leniwie, bez pośpiechu, spokojnie. Galaktyka Midnight Oud. Najpierw pojawia się nuta paczuli. Kilka jej brązowawych listków wiruje sobie jak na wietrze, opada, kiedy podmuch słabnie, a potem znowu unosi się w niespiesznym tańcu. Do listków w wirze dołącza żółty pyłek szafranu, rzucający na gesty różagar złoty cień. Siła przyciągania różagaru jest tak mocna, że po jakimś czasie całkowicie pochłania i brązowawe listki, i żółty pyłek. Wtedy, jak z mgławicy, rodzą się kolejne ciała niebieskie. Płynne labdanum, na którym, jak na czarnym złocie, odbijają się tęczowymi barwami ambra i kastoreum, oraz zaledwie kilka kropli absolutu z wanilii, które od czasu do czasu rozbłyskują jak nowo narodzone gwiazdy. W końcu wokół jądra zaczyna formułować się drzewna baza: sandałowiec, gwajak i cedr. Nie jest ona potężna, nie przysłania konarami jądra (bo nic, żaden ze wspomnianych składników, nie jest w stanie jadra przysłonić, takim jest gigantem), a tylko podkreśla jego moc i trwałość.



Rok: 2009
Nos: Romano Ricci
Skład:
Nuty głowy: esencja różana, dziegieć brzozowy
Nuty serca: absolut róży bułgarskiej, paczula, absolut labdanum, absolut oud, cedr, papirus
Nuty bazy: cetalox (ambroxan), absolut wanilii, piżmo, kastoreum, gwajak, drzewo sandałowe



2 komentarze:

  1. To chyba jedna z typowych cech Midnight Oud, jeśli poznałaś je kilka lat temu: ten zachwyt, który w miarę poznawania kolejnych agarowców cichnie i znika pod naporem innych dokonań z tej cudownej dziedziny. :) Ale przecież nadal wart jest uwagi. Na dokładkę zaprezentowałaś takie skojarzenie, że.. no nie wiem. Chyba znów zaczynam chcieć. ;)

    Czy można pożyczyć sobie termin różagar? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem żałuję, że nie kupiłam w czasie właściwym flakonu. Byłoby tak miło mieć go na półce. Niestety, teraz to już nie to samo ;)

      Pewnie, że można. Pożyczaj! :)

      Usuń