2010/09/21

Anioł to czy buntownik...

Najstarszy buntownik, najodważniejszy buntownik, najnieszczęśliwszy buntownik, bo postawił się sile nie byle jakiej i przegrał. Romantyk strącony z niebios, pozbawiony widoku Pana i pól niebieskich. Władca Głębi. Lucyfer. Dla przyjaciół Lampka.
Przyznam szczerze, że momentami, tylko momentami, drażni mnie stworzona przez Maję Lidię Kossakowską postać upadłego anioła. Bo jednak jego brak zdecydowania, rozmemłanie, nieumiejętność podejmowania samodzielnych decyzji (a jeżeli już je podejmie, to są one nad wyraz nietrafne), brak iskry bożej odbiegają od tego wyobrażenia, które przez lata w mojej głowie kształtowało się, zmieniało, ewoluowało.



Ale ja nie o tym przecież. Nie chcę recenzować książki ni przeprowadzić wywodu teoretycznego na temat kształtowania postaci w twórczości Kossakowskiej... Dlaczego w takim razie piszę o tym? Po pierwsze, lubię Lampkę. Nawet bardzo. Po drugie, to dobry chłop, w gruncie rzeczy prawy i poza wspomnianymi przeze mnie momentami, to prawdziwy facet, a nie zad wołowy. Po trzecie, poznając Niosącego Światło z powieści Kossakowskiej nie sposób mi nie pomyśleć o tym, czym mógłby pachnieć. I żeby było jasne, wszelkie sakralne zapachy od razu są w mojej głowie eliminowane - za prosto. Mroczne zapachy, pełne dymu i pożogi, piekła i jęku potępionych również - zbyt oczywiste. Bo Lampka to buntownik w gruncie rzeczy spokojny, nie lubiący przemocy, chcący wieść żywot spokojny, czasem żałujący swojej najważniejszej decyzji, ale gotowy bronić tego, w co wierzy. Władca Pandemonium stara się kochać swoje królestwo, choć pałacu Pandemonium szczerze nie znosi (chyba tak mocno, jak polityki), próbuje pogodzić się z życiem w otchłani, chce marzyć, chce mieć... święty spokój. I wiecie co? Ja wiem, czym Lampka pachnie.

Zapach ziemistej, suchej paczuli błądzący w jego rozwianych włosach, kakao, niby gorzkie, a jednak z nutą słodyczy, sypkie, osiadłe na jego skórzastych skrzydłach, unoszące się kłębem kurzu przy każdym ich ruchu, nitka kadzidła snująca się z jego ust i tylko wspomnienie białych kwiatów, których kiedyś dotykały jego dłonie... Borneo 1834 Serge'a Lutensa.


Otwarcie jest cudownie gorzko czekoladowe. Ciemne. Gorące. Spod warstwy czekolady wyłania się ziemista i sucha paczula - ni kropli zbutwiała, ni krztyny nieprzyjemna, wtórują jej zakurzona woń łupin orzechów włoskich i pyliste kakao. Nie od razu w tle pobrzmiewają delikatna słodycz miodu i bogactwo drew wszelakich. Wszystko wiruje, wzbija się znad skóry jak pył unoszony ruchem skrzydeł. Po jakimś czasie pojawia się kadzidło - nie sakralne, nie profanum, ale takie, które zgubiło drogę, które waha się, czy chce uświęcać, czy przynosić mrok. Kadzidło delikatnie drżące, wznoszące się cieniutką, ale jednostajną stróżką. Nienachalne. A to wszystko rozpostarte na blejtramie z cielistego labdanum. Ewolucja jest niewielka, zapach po prostu uspokaja się, paczula i kakao przestają atakować nos kłębami kurzu, co nie znaczy, że tracą animusz, że pokornieją. Drwa i kadzidło pięknieją.
Borneo pachnie... pięknie, ostrzej od Patchouli M.Micallef. To zapach gorący i suchy, niemal narkotyczny. Z ogromnym upodobaniem śledzę go na skórze, wyławiam go w każdym ruchu włosów. Przeciwieństwa stapiają się w nim w jedno. Choć przyjazny, jak ramiona, w które chcę się wtulić, to w jego oku błądzi gdzieś iskra zdolna wzniecić pożogę. Jest jednocześnie dobry i zły, świetlisty i mroczny. W końcu to anioł... a jednak anielski buntownik.


Nos: Christopher Sheldrake
Rok: 2005
Nuty zapachowe: indonezyjska paczula, kakao, kardamon, kamfora, galbanum, labdanum, białe kwiaty, żywica z konopi

ryc. 1. Guillaume Geefs, Lucifer
ryc. 2. www.fragrantica.com

7 komentarzy:

  1. Dokładnie tego Lucyfera miałam zamiar umieścić w recenzji Molecule 02, ale okazał mi się zbyt dwuznaczny.
    A rzeźba piękna...
    O zapachu się nie wypowiem, bo... Yyyy... Co miałam rzec, juz rzekłam. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No tak, nie zawsze lubicie się z paczulą. Szkoda, bo Borneo jest przepiękne. Na tyle, że już mam moją własną flaszę :) i gdyby nie inne tęsknie wyczekujące swojej kolei perfumy, używałabym tylko tej paczuli.
    Co do Lucyfera, troszkę go Kossakowska rozpaćkała. Ale poza rozpaćkaniem jest już postacią taką, jaką być powinien. I za tę stronę go lubię :)
    Rzeźna piękna, zgadzam się. Aż chciałoby się jej dotknąć. Jest tak doskonała, że mam wrażenie, iż pod marmurową skórą płynie gorąca krew, której pulsowanie można wyczuć pod palcami.

    OdpowiedzUsuń
  3. Borneo jest piękne. Dosłowne, ale i subtelne (jak to możliwe, że perfumy potrafią scalać tak przeciwstawne wrażenia?). No piękne po prostu. ;)

    Lucyfera Kossakowskiej nie znam - jakoś się nie potrafię doń zabrać. Ale to się zmieni. Bo Lucek pachnie Borneo. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Potrafi scalać, bo to przecież anioł i buntownik w jednym ;) Borneo jest po prostu nadzwyczajne. Nie mam dość chwalenia go, zachwalania i pławienia się w nim.
    Kossakowską warto poczytać, świetne odprężenie. Ciekawe, czym tobie zapachnie Lampka. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. No więc... Ja Kossakowskiej nie potrafię czytać. Lubię ja prywatnie - to świetna babka, "z jajami" i bardzo błyskotliwa. Do tego z dystansem - można z nią przegadać noc niejedną na poważnie i na bardzo niepoważnie :), ale jej książki nie do końca mi leżą.
    A że Borneo się na mnie biesi, to mnie wkurza niemiłosiernie, bo miałam okazję wąchać je na kimś, na kim pachniało pięknie. :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie miałam przyjemności poznać,i choć miłością pewnie nie zapałam to zachęciłaś mnie do rychłego poznania tego Lucyfera;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Sabbath, no nie znam jej, niestety, a chętnie bym poznała. Dla mnie jej książki są odprężające, bo czasem mam ochotę "nie myśleć" za bardzo w trakcie czytania. I ona mi to daje. To że się wkurzam na rozpaćkane postaci, niepotrzebne wątki itp., to inna para kaloszy. Ale czasem staram się polonistę/literaturoznawcę schować do szuflady, co by się tylko słowem rozkoszować ;)
    I nie dam Ci na sobie Borneo powąchać ;)

    Skarbek, to dobrze, poznawaj, a potem kochaj lub nienawidź ;)

    OdpowiedzUsuń