2010/09/13

Zapachowy tarot

Kiedy pierwszy raz usłyszałam o nowym zapachu Comme des Garcons Wonderwood, moja galopująca ekscytacja nie miała końca. Za przeproszeniem, napaliłam się. Pożądałam choć kropli. Zaraz po tym, jak już miałam pewność, że uda mi się zdobyć fiolkę misternie splecionej z ulubionych przeze mnie nut cieczy (by rozkoszować się aromatem całej góry, całej lawiny drewna wszelkiego rodzaju na własnej skórze), pobiegłam do perfumerii testować, zachwycać się, zakochać.


Spodziewałam się przeżyć podobnych do emocji towarzyszących lekturze "Jeśli zimową nocą podróżny" Italo Calvino. Chciałam, żeby zapach zapowiedział swoje nadejście, żeby zaproponował mi relaks na fotelu w towarzystwie rozwijających się nut, bez muzyki, bez wytrącających mnie z fali koncentracji niepotrzebnych obrazów, żeby dał mi siłę powiedzieć wszystkim: zostawcie mnie w spokoju, poznaję nowe perfumy. Miałam nadzieję, że będę poszukiwała nawiązań do znanych mi zapachów tak, jak bohater Calvino poszukiwał kolejnych powieści, które dziwnym zrządzeniem losu dane mu było poznać zaledwie do momentu, w którym akcja zaczynała wciągać. Miałam nadzieję, że po każdej urwanej historii zapach rozpocznie kolejną opowieść, że rozpali moje zmysły, by znowu przerwać w kulminacyjnym momencie i znowu rozpocząć kolejną wciągającą opowieść.

Nie doczekałam się.

Czytałam Wonderwood już kilka razy i każdy kolejny jest taki sam. To nie jest historia z "Jeśli zimową nocą podróżny", ale z innej powieści Calvino: "Zamek krzyżujących się losów". Nie wiedzieć czemu, zapach nie jest w stanie wydobyć głosu, zatem jedyną formą, dzięki której mogę poznać jego historię, to interpretacja układanych przez niego kart tarota.
Innymi słowy, Wonderwood nie chce współpracować z moją skórą. Spodziewałam się wiele, dostałam tylko powidok.


Nowy zapach Comme des Garcons pachnie, ba, nawet pięknie pachnie, ale nie na mnie. Na mnie w zasadzie nie pachnie wcale. Jest zdecydowanie zbyt mocno przyskórny, do tego stopnia, że klejąc nos do miękkiej, ciepłej, wewnętrznej strony łokcia, przez jakąś godzinę coś tam czuję, chociaż aromaty nie unoszą się, nawet nie pełgają. Po godzinie intensywność doznań przypomina niemal wąchanie bezzapachowego balsamu do ciała. No gdzie ten Wonderwood, ja pytam?!
Początkowe momenty, gdy zapach jeszcze się stara, to bergamota, kropla gwajaka, delikatny kaszmeran, jeden maleńki łyk zielonej herbaty. Oud nie zanotowano. Przypraw nie zanotowano. Potem, o zgrozo, zapach się wycisza, tląc się ledwie kaszmeranem i gwajakiem z niewielką dozą cytrusów. Zapach jest słodkawy. I taki pozostaje, dopóki udaje mi się go wyczuć.
Jestem potwornie zawiedziona, okropnie rozczarowana, upiornie zła, koszmarnie niezadowolona. Dlaczego zapach nie opowiada swojej historii kolejnymi nutami, grą ich intensywności? Dlaczego mam wrażenie, że tylko pokazuje mi kartki z nazwami lub rysunkami kolejnych składników, tasuje je sobie na stole, przekłada kartki, miesza porządki, a mnie i tak to nic nie daje, bo zapachu nie poznaje się wzrokiem? Na to samo by wyszło, gdyby ktoś mi powiedział: zamknij oczy, wyobraź sobie zapach drewna gwajakowego doprawionego sporą dawką sandałowca i cedru, zanurz to wszystko w kaszmeranie, posyp gałką muszkatołową, niech ten aromat splecie się z kadzidlanym dymem, gryzącym w nos pieprzem, dopraw mieszankę kminkiem i intensywnym oud... O tak, zdecydowanie więcej doznań zapachowych przeżyję, wyobrażając sobie zapach, niż faktycznie próbując go złowić na powierzchni własnej skóry.
Mimo to nie poddaje się. Spróbuję ponownie, gdy za oknem będzie szaro, gdy sypnie śniegiem, gdy słońce będzie paliło niemiłosiernie... może Wonderwood przypomni sobie jak być cudownym. Albo moja skóra przestanie mi płatać mało zabawne figle.


Nos: Antoine Lie
Rok: 2010
Nuty: pieprz, bergamota, somalijskie kadzidło, gałka muszkatołowa, kristalon, kaszmeran, gwajak, cedr, kminek, javanol, sandałowiec, wetiweria, oud

ryc. 1. www.mimifroufrou.com
ryc. 2. www.read-tarot.com

9 komentarzy:

  1. Kolejna motywująca recenzja. Argumentów za "ruszeniem tyłka" i pofatygowaniem się gdzieś po próbkę przybywa. :)
    Niedobrze, że Cię Wonderwood wystawiło do wiatru. Uważam, że to straszny nietakt, gdy uwielbiana przez nas nuta nie chce się dobrze ułożyć; powinna się wstydzić. ;) Może rzeczywiście warto kombinować przy każdej aurze, bo przecież perfumy CdG lubią zmieniać image wraz ze zmianami temperatury? Przynajmniej na mnie... :)
    W każdym razie: nie trać nadziei. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiedźmo, zdobądź próbkę koniecznie, bo warto. Że mnie diabelstwo zrobiło w konia, tym nie należy się przejmować. Ja codziennie biegam ma basen i skóra inaczej zapachy trzyma. Wonderwood to obiektywnie ciekawa drewniana potwora :) Dlatego nadziei nie tracę (choć w potworny upał testowałam, i chłodny dzień też testu nie przeszedł, i dzień umiarkowany, małe dawki nie dały rady, duże dawki, perfumy lane z próbki, "psikane" z atomizera...), jeszcze kiedyś się z bestią przeprosimy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda... Zwykle kiedy jakieś perfumy mi to robią (to znaczy nie robią mi ;)) czuję się oszukana. No, jakże to tak? Nic?!
    Szczególnie żal w takich właśnie przypadkach.
    Choć wiesz co? Ja się obawiam, że z mocą Wonderwooda obiektywnie nie jest najlepiej. Na mnie też nie ma "lawiny". Niestety.

    OdpowiedzUsuń
  4. A no szkoda :( Mocy on nie ma, nawet jak się zleję ilością hurtową tego cuda. Ale w sumie nie przejmuję się, tyle jeszcze drewniaków przede mną (właśnie kilka próbek zamówiłam z luckyscent, chodzę po perfumeriach i wącham), że w końcu znajdę kolejny swój zapach :) Grunt, że szklanka do połowy pełna, prawda? :)
    Sabb, a czy Ty wiesz, że jakiś czas temu udało mi się upolować całą, nowiuteńką setkę L'Eau Trois? :) Zatem skoro w takim raju mieszkam, co się będę Wonderwoodem przejmować ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam nadzieję, że na mnie będzie cudnie.. Bo te nuty, są wprost idealne..
    escritoro - z czasem zaproszę cię do siebie, będę pisać o perfumach też.. ale nie tylko

    OdpowiedzUsuń
  6. Przeczytałam o L'Eau Trois i nie dowierzam. ;) Czy to aby nie z grzybami? Kurczę, co za możliwości się za oceanem A. otwierają... ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Setkę L'Eau Trois?!
    Lomatko! Gdybym nie miała zapasu zazdrościłabym Ci w sposób nieładny. ;) A tak... Zazdroszczę ładnie. :)))
    Gratuluję! Naprawdę cieszę się, że go masz.

    OdpowiedzUsuń
  8. Werko, bo nuty są idealne! Oby współpracowały z Tobą ;)

    Wiedźmo, L'Eau Trois bez grzyba :) Poszłam ja sobie do jednego butiku Dyptique, ponarzekałam, że jak mogli taki zapach wycofać, a miła pani mi rzekła, że w innym butiku jeszcze co nieco mają. To poleciałam do tego poleconego i dziewczyna mi powiedziała, że skupują (a raczej już wykupili) pozostałe na świecie flaszki i sprzedają resztki (ponoć jeszcze w Paryżu coś się ostało). No i nabyłam cała wielką piękną setkę.

    Sabb, też się ciesze, że go mam :) Zaiste, piękny to twór :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ano piękny...
    Choć komplementu za niego nie zebrałam nigdy.
    No - raz koleżanka po powąchaniu Lotrui z flakonu powiedziała, że pachnie... Mną. :)
    Potraktowałam to jak komplement. Rozmyślnie. :)

    OdpowiedzUsuń