2011/02/02

Wypustki wnętrzności, czyli ciekawość perfumofila*

Z „dziećmi” panów Lutensa i Sheldrake’a mam generalnie nie lada problem (poza kilkoma, naprawdę nielicznymi wyjątkami, czyli zapachami, które lubię przeogromnie, a nawet – przechwalając się, dodam – posiadam). Doceniam niemal wszystkie kompozycje stworzone przez obu panów, ale jakoś z pachnieniem tymi tworami mam ociupinę gorzej. Chodzi mi o pewien charakterystyczny znak rozpoznawczy – słodycz. Jest ciekawa, jest rozpoznawalna (nie da się jej pomylić z niczym innym, to najlepsza wizytówka duetu), jest doceniana, jest lubiana, jest … zbyt dla mnie ulepkowata, a tym samym zbyt ciężka. Ta słodycz sprawia, że migrena wisi gdzieś na włosku, czai się, by zaatakować bezlitośnie, a wnętrzności wywracają się do góry nogami (lub wypustkami, czy co też tam wnętrzności w miejscu stóp mają) i robią mi poważne kuku. Instynkt przetrwania walczy zażarcie z niezdrową w tym przypadku ciekawością perfumofila, czyli z jednej strony chcę biec do łazienki, żeby przystąpić do sprawnego i oby skutecznego szorowania miejsca potraktowanego daną kompozycją, a z drugiej staram się wytrwać w oparach jak najdłużej, przeczekać atak słodyczy i zachwycać się (lub nie) rozwojem poszczególnych nut.
I dziś też walczą we mnie dwie istoty… z tym, że jedna to chyba samobójca.
Walczą, bo testuję (kolejny raz) Daim Blond. Niewielka kropla na nadgarstku rozpanoszyła się na całym moim ciele, zawładnęła też drogami oddechowymi moimi, ale zapewne i innych przedstawicieli homo sapiens, którzy w ramach wykonywania swych zawodowych obowiązków zmuszeni zostali odwiedzić mój pokój.


Zatem zaaplikowałam małą, błyszczącą kroplę Daim Blond na nadgarstek i zamieniłam się w worek treningowy dla bezlitosnej słodyczy. Razy padały szybko, długo, zbyt długo… Ale kiedy te kopnięcia oraz prawe sierpowe potwornej przeciwniczki osłabły, kiedy bezpiecznie mogłam opuścić gardę, zaczęłam dostrzegać, że Daim Blond to coś więcej niż upiorne, bolesne dla mojego nosa otwarcie. Nie powiem, że kompozycja przestała być słodka, jednak teraz poziom słodyczy przez kontrast stał się niemal znośny. I dzięki temu mogę w końcu spróbować wydobyć nuty zapachowe, poczuć urokliwą morelę, szeleszczący w palcach kardamon, a przede wszystkim objawia mi się irys. I nieważne, że generalnie nie lubię woni irysa. Jednak zmuszona jestem stwierdzić, że ten pachnie obiektywnie pięknie. W tle wyczuwam lekko orzechowe tchnienie, jak gdyby majaczył gdzieś tłustawy sandałowiec. I kiedy nos przywyknie do tych gęstych aromatów, powoli wynurza się z nich miękki, aksamitny w dotyku, gładki, jasny zamsz. Jest to tak delikatna skórka, że ma się nieodparte wrażenie jej maślanej miękkości, tak cieniutka, że wydaje się możliwym rozerwanie jej tylko przez delikatne pocieranie między kciukiem i palcem wskazującym. Niesamowite wrażenie. Łagodny aromat kwiatów sprawia, że przed oczami staje mi dziewiętnastowieczna amazonka.


Oczywiście używa tylko damskiego siodła, ale to nie przeszkadza jej ścigać się z mężczyznami. Spódnica furkocze, kiedy w galopie mija kolejnych kawalerów. Drobnymi dłońmi okrytymi zamszem rękawiczek wprawnie trzyma wodze. I gdyby tylko mogła, pozwoliłaby, żeby wiatr rozwiał jej włosy. Niestety, wypada, żeby kunsztownie spięte pukle ukryć pod toczkiem z woalką.


* Ponieważ dopadła mnie niemoc twórcza przy wymyślaniu tytułu notki, z nieocenioną pomocą przyszedł mi mój drogi towarzysz niedoli zwanej życiem. Jego wena nigdy nie opuszcza :)

Rok: 2004
Nos: Christopher Sheldrake
Nuty zapachowe: irys pallida, pestka moreli, kardamon, piżmo, heliotrop, głóg

ryc. 1. http://zh.wikipedia.org
ryc. 2. Edouard Manet, The Horsewoman, 1875, Museum of Art, Sao Paolo, www.artunframed.com
ryc. 3. www.luckyscent.com


7 komentarzy:

  1. Gdzie się podział mój komeć?

    OdpowiedzUsuń
  2. A jaki komeć? Blogspot mi coś ukradł?

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyli też masz kłopot z Daim Blond? :) Mnie ta irysowa skóra męczy. Nie jest słodka, tylko pudrowo-mydlana, przytłaczająca, ciężka w negatywnym sensie. Zua! ;)
    A swoją drogą - jeździć konno umie się dopiero wtedy, gdy łatwo robi się to po damsu. Tak, jak naprawdę biega tylko ktoś, kto nie dostaje zadyszki po krótkiej przebieżce.. w gorsecie. ;P Takie moje wiktoriańskie do góry nogami. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam problem, mam, bo jak już wspomniałam, lutensy w ogromnej mierze mnie przerastają słodyczą (DB przez jakieś 1,5-2 godzin mnie maltretuje zanim jestem w stanie go naprawdę powąchać), a na dodatek męczy mnie irys. Nawet nie ten, ale każdy. Nie lubię irysów i już.
    Ja w gorsecie, to mogę... tylko leżeć i pachnieć :D ale jazda konna po damsku, to sztuka, której chętnie bym się nauczyła. Ale zaczęłabym od nauki jazdy po męsku :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Ukradł. Prosię. :]

    Co do jazdy konnej po damsku, nie jest tak trudna, jak się na oko wydaje. Oczywiście w damskim siodle. Umiem, ale od lat nie praktykuję. Z resztą, ja najbardziej lubię wyścigowe na sztywnym stelażu i z krótkimi strzemionami. Mrrr...

    OdpowiedzUsuń
  6. A w pierwszym komciu było cos o tym, że Daim Blond od amazonek już się chyba nie uwolni. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Sabb, wiśnia z tego blogspota, kradziej paskudny!
    Ja niestety konno nie potrafię. Nigdy nie miałam okazji się nauczyć i tak mi zostało. Jazda wyścigowa? Za duża jestem :( Może nie za ciężka, bo generalnie chudzina ze mnie, ale za wysoka, zdecydowanie za wysoka.

    Rany Julek, amazonka, ja wcale od Ciebie nie odgapiałam!!! Czyli jednak bestyj się tak kojarzy ;)

    OdpowiedzUsuń