Tak dawno niczego
tu nie napisałam, że nie jestem pewna, czy jeszcze potrafię to robić. Po prostu nie umiem znaleźć w sobie siły, żeby usiąść i pisać.
Perfumy... uwielbiam nadal wszystko, co z nimi związane,
ale już nie kupuję kompulsywnie (no dobra, nigdy kompulsywnie nie kupowałam,
plany zakupowe zawsze dojrzewały w mojej głowie, zmieniały się, żeby raz na
jakiś czas, czyli w sumie rzadko, osiągnąć formę ostateczną, która skutkowała zakupem,
zakupem doskonałym, bo przemyślanym i wypielęgnowanym). Co gorsza – nie testuję
obsesyjnie wszystkiego, co mi wpadnie w ręce. Próbki czekają... nieraz dłuuuuugo (wiem, aż wstyd się przyznać). Niemniej nadal nie wyobrażam sobie wyjścia z
domu z obnażoną szyją. Chmurka zapachu jest bez wątpienia wręcz podświadomym
obowiązkiem. Jak poranne mycie zębów.
Zwolniłam. Z
szybkiego kroku przeszłam do wolnego spaceru. Czasem nawet siadam na ławce i
wyleguję się w słońcu (oczywiście metaforycznie, bo z moją alergią na słońce
nie jest to specjalnie wskazane).
Objawiła się natomiast nowa, nazwijmy ją na wyrost, pasja. Zapewne związana z kompleksami, z
którymi walczę latami (i jeżeli piszę "latami", mam na myśli lata, długie lata,
nie przesadzę, pisząc "dziesiątki lat", dwie dziesiątki). No dobra, z jednym
głównym komplesem – nie najlepszą cerą. Trądzik morduje mnie odkąd pamiętam,
czyli od czwartej klasy szkoły podstawowej. To przez niego przechodziłam przez
różne poziomy czucia się najzwyczajniej w świecie brzydką. Wiązało się to
również z różnymi etapami w makijażu, który - w teorii przynajmniej - służy upiększaniu. Nigdy nie miałam na twarzy tapety,
niemniej kosmetyków kolorowych posiadałam tyle, co dzieci zabawek. Potem mi
przeszło. Na chwilę wróciło. I znowu przeszło. Był moment, że wystarczyły mi:
podkład, korektor, puder sypki, tusz do rzęs, kredka do brwi, dwa, góra trzy
cienie i może jedna szminka (albo raczej góra przeróżnych basamów do ust) i
mogłam obskoczyć wszystkie imprezy, okazje, łącznie z własnym ślubem.
Ostatnio jednak
zainteresowanie makijażem dziwnym zrządzeniem losu wróciło, rozpanoszyło mi się
na kolanach i mruczy z radości. Nie znaczy to, że wpadam w szał zakupowy i mam
wszystkie możliwe odcienie cieni do powiek, piętnaście rodzajów tuszu do rzęs,
szminek tyle, co w dwóch Sephorach razem wziętych. Nie. Wybieram starannie. Ukochane
szarości, naturalne beże, czasem, nie za czesto – tu was zdziwię być może –
róże, przede wszystkich kolory naturalne, neutralne. Nadal mam zdecydowanie
mniej kosmetyków niż przeciętna kobieta (na różnych blogach widziałam zawartość
kosmetyczek – tych codziennych i tych wakacyjnych – i z ulgą mogę powiedzieć, że
niektóre dziewczyny na co dzień mają w torebce więcej kosmetyków kolorowych niż
ja w ogóle).
I wiecie co? Jak
chcecie, możecie mnie nazwać próżną czy pustą, ale tak najzwyczajniej w
świecie, po prostu, robienie makijażu sprawia mi przyjemność (choć nadal w
porównaniu do wielu - i mam na myśli jakieś 90% minimum- dziewczyn/kobiet na ulicy wyglądam, jakbym
makijażu nie nosiła prawie wcale). A czy nie o to w życiu chodzi, żeby sobie sprawiać
przyjemność? I tym o to miłym akcentem
kończę dzisiejsze zanudzanie.
O siostro, jak ja Cię rozumiem. Zapachowo, trądzikowo i makijażowo - tyle że mi odbiło z różami do policzków, nie jestem w stanie im się oprzeć! Tyle pięknych limitowanek... Też nie zamierzam ukrywać, że lubię być pomalowana [nie mylić z przemalowaną]. I bardzo lubię te wszystkie cudne opakowania, wytłoczki na pudrach, ach ;]
OdpowiedzUsuńRóże mam aż 3 (w tym jeden w kremie)! :) Muszę przyznać, że też lubię ładne opakowania, z tym że nie przepadam za kobiecymi lub dziewczęcymi. Dla mnie najpiękniejsze są proste, eleganckie, w stonowanych kolorach, bez zbędnych zdobień, czyli minimalistyczne. Ale najważniejsze co w tym opakowaniu ;) Choć mam jedno skrzywienie (przynajmniej jedno sobie teraz skojarzyłam) - cienie powinny być uformowane w prostokąt :P
UsuńNo i dobrze. Ja od jakiegos czasu dekoruje sie namietnie kolorowymi szminkami...
OdpowiedzUsuńNie wiem dlaczego iPad nie pozwala na dokanczanie komantarzy! Mialam sie spytac co z praca (a propos wpis z marca zeszlgo roku).
OdpowiedzUsuńWidziałam kolory Twoich szminek i uważam, że nieziemsko Ci pasują :)
UsuńZ pracą łatwo nie jest, szczególnie jeżeli uwzględni się kryzys, moje wykształcenie i doświadczenie zawodowe (po co komuś w Nowym Yorku polonista, literaturoznawca, redaktor języka polskiego). Zatem od jakiegoś czasu uczę czasem polskiego, a od kilku miesięcy jestem wolontariuszem w jednym z muzeów. Niby nic takiego, a cieszy. Choć nie przeczę - regularną pracą bym nie pogardziła :) Tymczasem pozwalam sobie na bycie prawdziwą żoną dyplomaty :)
Czyli teraz mozesz spokojnie cieszyc sie miastem - do woli - i powrocic do pisania recenzji z NYC, bo ja z checia poczytam. Np nie wiedzialam o tej kawie w Tribeca.
Usuń