2010/10/22

Droga do piekła

Mam misję. Przyzwyczajam swoich współpracowników do zapachów - zdaniem ogółu - mocno niekonwencjonalnych, charakterystycznych, czasem trudnych, czyli tych z mojej półki. Ot, taka sobie maleńka krucjata bez przelewu krwi. W skrócie, kiedy zaczynałam pracę, nawet nie pomyślałam o tym, żeby ulitować się nad biednymi bliźnimi i traktować ich delikatnie ze względu na ich kruchą zapewne psychikę, nieprzywykłą do wstrząsów i traum. Od razu strzeliłam raczej z grubej rury i już pierwszego dnia w pokoju królowała monumentalna paczula, czyli Borneo 1834 od pana Lutensa. Potem było już tylko z górki - Messe de Minuit, L'eau Trois, Black Cashmere, Aoud... (choć jeszcze nie wprowadziłam Black Tourmaline do tego małego pałacyku, pałacyku pięknego, ba, zabytkowego, w którym mam przyjemność, a raczej obowiązek pojawiać się pięć razy w tygodniu na osiem godzin. To jeszcze przede mną).
Dziś na przykład przyszłam do pracy w towarzystwie osobnika chłodnego dość, mam czasem wrażenie zbyt wystudiowanego, poważnego, zdystansowanego. Wszystko fajnie, tylko nawet ja czuję, że z ilością zbyt sobie tym razem pofolgowałam… no tak odrobinkę. Na szczęście szefowej nie było, w pokoju siedzę sama, z rzadka ktoś mnie odwiedza. No to, przy okazji wietrząc gabinet przełożonej, bo kopci ona jak lokomotywa, pławiłam się przy otwartym oknie w ogromnej chmurze… Cardinala Heeleya.



Kardynał jest zapachem dziwnym… Inaczej niż w przypadku Avignon Comme des Garcons, nie widzę w nim strzelistej, gotyckiej katedry, w ogóle jakoś mało kojarzy mi się z katedrą, ba, nawet kościołem. A przecież to jest zapach zdecydowanie sacrum! W końcu kadzidło jako takie musi w pewien sposób umiejscowić się w głowie, a najlepiej w szufladce "kościół" (zgadzam się, to najprostsze z rozwiązań). No ale u mnie coś z szufladkami nie tak, bo albo gałki odpadły, albo karteczki z oznaczeniami typowymi dla kartotek bibliotecznych gdzieś się zapodziały, może pomieszały. Fiszki się nie sprawdzają jak należy i tyle. Konotacje mi nie konotują - że tak sobie na szaleństwo słowne pozwolę. No dobrze, czuję w Kardynale kadzidło, typowo kościelne kadzidło. Przyznaję. I jest go przeogromnie dużo. Przyznaję. Jednak coś sprawia, że w mojej głowie nie tworzy się taki obraz, jak należy. Może to wina ambry…
Cardinal Heeleya to nie budynek, to właśnie osoba, która z racji wykonywanych obowiązków, w wyniku których można sobie delikatnie rozbudować mięśnie jednego ramienia lub też zwichnąć nadgarstek (tak, machanie trybularzem robi swoje), przesiąkła wonią spalanego kadzidła. Tak. To starszy ksiądz, no dobra, niech będzie, że kardynał, schludnie ubrany, z bielutką jak śnieg koloratką, wyprostowany, sztywny, jakby go wykrochmalili, splatający dłonie na wysokości mostka i przesuwający wypielęgnowanymi palcami (zapewne rozpieszczonymi w jakimś zarezerwowanym dla VIPów salonie manicure) swój kardynalski pierścień. Kiedy mówi, nie gestykuluje spontanicznie, wręcz przeciwnie, stara się panować nad każdym, nawet najmniejszym, najdelikatniejszym ruchem dłoni, moduluje głos, kontroluje mimikę. Nawet głowę przechyla pod doskonałym, stałym kontem jakichś sześćdziesięciu stopni. O tym, że to jednak człowiek, a nie marionetka/robot/pacynka, świadczy nutka ambry, która przebija delikatnie spod kryjących wszystko kadzidła i labdanum.


Moja skóra nie wydobywa niestety aromatu paczuli, zaledwie pozwala zamajaczyć na sobie wetiwerii, tylko odrobinę zielonej, ale jest to mgnienie. Czyli w zasadzie poza kadzidłem, labdanum i kroplą ambry nie wyczuwam innych składników. Kompozycja wydaje się bardzo spójna, jej konstrukcja jest przemyślana. Zapach prawie nie ewoluuje, tylko uspokaja się trochę, łagodnieje, nie kłuje jak na początku, kadzidło przestaje być ostre, stępia się z czasem na skórze, ale nadal zdecydowanie dominuje. No wypisz wymaluj mój pozbawiony spontaniczności ksiądz kardynał.


I niby wszystko fajnie, kadzidło przecież lubię, ale coś sprawia, że Cardinal wydaje mi się po prostu nudny. Wiem, że kiedy wykończę swój dekant, a już widać w nim dno, nie kupię ogromnego flakonu. Pójdę za to do piekła?


Nos: James Heeley
Rok: 2006
Nuty zapachowe: kadzidło, labdanum, ambra, paczula, wetiweria

ryc. 1. www.getreligion.org
ryc. 2. www.cardinalseansblog.org
ryc. 3. www.luckyscent.com


PS Ponieważ moja mała Myrrhe Ardente czuła się bardzo samotna, zamówiłam sobie jej rodzeństwo i dziś jedna ręka pachnie Encens Flamboyant, a druga - Ambre Fetiche. Czyż życie nie jest piękne?

10 komentarzy:

  1. A to o to kadzidło chodził! Ładne, miłe, układne, ale z podłym charakterkiem (choć nie kąsa); coraz częściej kojarzę go z lordem Farquaadem ze Shreka: "...i choć wielu z was będzie musiało zginąć, to jest to poświęcenie, na które jestem gotów". ;)) [uwielbiam gościa! :) ]
    Życie jest piękne, a Twoja Mirra od AG ma teraz dwie piękne towarzyszki - zwłaszcza jedną doceniam. I na pewno już nie powinna więcej płakać. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No widzisz, a mnie to kadzidło jakoś nudzi. Nie wiem, dlaczego. Gdyby chociaż ten wredny charakterek byk wyławiany przez moją skórę, to byłoby ciekawie i na pewno nie nudno. Ale Cardinal jest zbyt... nijaki na mnie po prostu. Co, przyznam, wścieka mnie ociupinkę, bo wiązałam z nim pewne nadzieje ;)

    Powiedz, którą towarzyszkę doceniasz zwłaszcza? Esencyjkę czy fetyszystkę? Pełnowymiarowe flaszki tej trójki byłyby zbyt dużym Bizancjum, ale takie urocze piętnastki są w sam raz, żeby się "rozkoszować". Najbardziej odpowiada mi mirra. Jak widzisz, zrezygnowałam z piżma, zdecydowanie najmniej mnie pociąga.

    OdpowiedzUsuń
  3. Fetyszystkę, mniam mniam. ;) Kapitalna ambra! Pozostałe są ładne, ale jakoś na kolana mnie nie rzucają - poza piżmem właśnie (aż dziw ;) ).

    Kardynał Cię olał - Ty olej Kardynała. :) Pewnie nastawiłaś się na coś między Turmalinem a Awinionem i Cię był zawiódł..? Tak właśnie miałam na początku. Ale się przekonałam. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. O dziwo, mnie również fetyszystka się podoba - choć pamiętam, jak pierwsza próba kilka miesięcy temu skończyła się migreną. Czyli jednak - o duchy wszelakie! na szczęście :) - zaczynam powolutku, maleńkimi kroczkami ambrę oswajać (nawet jak w ambrze brak ambry :/ ). No i Musc Ravageur też mi się podoba (na mnie on zdecydowanie ambrowy, a nie piżmowy). Esencyjka jest na mnie mocno dymna, ale do Turmalina jej bardzo daleko. No a piżmo się... wymydla.

    Kardynała olewam. Zastrzegam sobie, oczywiście, prawo odszczekania wszystkiego złego, co o nim powiedziałam, bo może kiedyś skóra wykręci mi numer taki, że kardynałek objawi na niej całą swoją krasę :) Gdyby był czymś w połowie drogi między BT a Avignonem... byłby przepięknej urody i zapewne miałabym jego największą pojemność na półce :)

    OdpowiedzUsuń
  6. A chciałabyś? (to w kwestii ostatniego pytania)
    Na mnie Kardynał piękny jest, ale nie noszę jakoś. Może dlatego, że stoi w samym kącie toaletki? ;)

    Natomiast poczucie misji, to jest coś. ja nie mam. Chyba... Nie wiem. Moje perfumy nigdy nikogo nie dziwią, pewnie dlatego, że sama jestem jeszcze dziwniejsza, niż one. :)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Piekło przecież fajne jest ;) dokładnie takie, jakim chcesz, żeby było.
    Musisz przeprowadzić Kardynała albo kupić większą toaletkę... wtedy nawet z kąta łatwiej flachę będzie wyjąć ;)
    Między znajomymi krucjaty prowadzić nie muszę, wiedzą, żem dziwak. Natomiast w pracy sami porządniccy, a jak chcę dostać się do szefowej, to muszą "przejść" przeze mnie. Dobra to zatem okazja. Ostatnio jednego pana od oparów Kardynała właśnie lekko z pokoju cofnęło ;) Może pomyślał, że jestem święta??? :P

    OdpowiedzUsuń
  8. A klękał?

    Piekło jest takie, jak sobie wyobrażasz, z tym się zgadzam. Jednak wciąz nie wiem, czy piekło nie jest jednak tym najgorszym, co możesz sobie wyobrazić. A niebo najlepszym. U mnie więc niebo powinno wyglądać jak większość piekieł - jeśli wiesz, co mam na myśli.

    Oczywiście czysto teoretycznie. Bo ogólnie: "nie ma nieba wielkiej jasności, ani piekła, w którym goreją grzesznicy". Cytując pewnego dziwnego pana...

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie, nie klękał, ale przyglądał się... dziwacznie ;)
    Zgadzam się w 100%. I każdy trafia tam, gdzie trafić chce, o ile w ogóle chce gdzieś trafić i o ile wierzy, że jest jakieś "gdzieś".

    OdpowiedzUsuń
  10. A jeśli nie wierzy?
    Gdybyż istniała taka zależność - dostajesz to, czego oczekujesz. Ja jestem pragmatykiem, więc nawet gdybym wierzyła w życie pozagrobowe, w życiu nie kłaniałabym się przed bogiem, który straszy piekłem.
    Gdzie bym chciała trafić? Moja wyobraźnie nie jest aż tak bogata, by wyobrażać sobie raj. Wyobraziłabym sobie pewnie życie, tylko nieco lepsze. Co sprowadziłoby się do tego, że nie byłaby to żadna atrakcja, bo człowiek, jak mu jest za dobrze - zawsze wymyśli sobie powód do zgryzoty, a jak mu zbyt źle, to i tak jakoś wyciśnie z sytuacji tę odrobinę radości. Dla równowagi chemicznej. No, chyba, że raj "wali" nas po hormonach i instynktach. Ale perspektywa wiecznego haju wydaje mi się jakaś taka... Totalitarna. :)

    OdpowiedzUsuń