2010/12/01

O tym, jak szukałam

Nie wiedzieć czemu pewnego pięknego, piekielnie upalnego dnia lata zaopatrzona w wielką butlę wody wybrałam się na spacer w poszukiwaniu zapachu idealnego. Idealnego na upały. Sama nie wierzę, że coś takiego piszę, że coś takiego nawet pomyślałam, bo do tej pory nie przeszkadzało mi noszenie cięższych zapachów, gdy słupek rtęci w termometrach gwałtownie piął się w górę. No nic to, każdy czasem może zdanie zmienić, ewentualnie nagiąć je do zmieniających się okoliczności.
Nogi poniosły mnie do butiku Diptyque, bo stwierdziłam, że tam na pewno znajdę dla siebie coś prostego, nieskomplikowanego, w moim klimacie, a jednocześnie nadającego się na upały, w czasie których i sam Boruta narzekałby na gorąco, ocierając chusteczką spocone czoło. Potupałam ku półce, na której dumnie prężyły się pękate butle wód kolońskich. A co! Zawsze tylko wody toaletowe lub perfumy?
No to błądzę sobie nosem od flaszki do flaszki, niuchnę to, niuchnę tamto, psik na bloter z tego, psik z owego. Gadu, gadu z miłą sprzedawczynią, znowu niuch, wymiana uwag… Na skórze nie testowałam niczego, bo jakżesz to tak, na spocone ciało (tak, nie wstydzę się tego powiedzieć, temperatura w końcu przekraczała 40 stopni… w cieniu! W takich warunkach nawet błękitnokrwistym przeciekałaby derma). Oczywiście, jak łatwo się domyślić, nie pozostałam tylko przy wąchaniu wód kolońskich, rozpanoszyłam się po całym sklepie, obwąchiwałam nawet świece. No i jak już wybrałam kilka zapachów, które wydały mi się interesujące, zgarnęłam próbki i biegiem do domu, bo testowanie korciło, oj, korciło.
L’Eau de L’Eau miał być lżejszą wersją pierwszego zapachu Diptyque – L’Eau, który stworzono na bazie szesnastowiecznej receptury potpourri. Miał grzmieć przyprawami, ale bez zatykania nosa, miał być lekki, jak sobie umyśliłam – właśnie na lato, ale z charakterem. No to po prysznicu, kilku minutach odpoczynku, wypitych hektolitrach wody i znowu odpoczynku nadszedł ten moment – test. Psik w miękkie zagłębienie łokcia, jeszcze jeden…


Na uskrzydlone stópki Hermesa! Potpourri jako żywo! Ale czy to dobrze? No nie. Bo to podłe potpourri.
Chemiczne, palące w gardle cytrusy rozlały się po mojej skórze i zaczęły się w nią wżerać. Paliły kilka chwil, zanim dołączyły do nich goździki, równie meczące, i cynamon. Miałam szczerą nadzieję, że zapach złagodnieje, że pozwoli mi odetchnąć, złapie wiatr w skrzydła i zacznie kręcić beczki w powietrzu, będzie pikował w dół na złamanie karku, a w ostatniej sekundzie podniesie dziób i uniesie się w chmury. A gdzie tam, cytrusy kojarzące się ze środkami chemii domowej, nie dawały za wygraną. Środki czystości i eugenol, eugenol i środki czystości. Imbir, który w końcu łaskawie wystawił nos, też w niczym nie pomógł. I zapach tak trwał i trwał… niezmienny niemal, bo baza się prawie nie pojawiła. Gdzieś tam wprawdzie mignęło w tle kadzidło, ale to był tylko epizod – tajemnicza postać z dekalogu Kieślowskiego, grana przez Artura Barcisia, zdecydowanie dłużej królowała na ekranie.

I nie myślcie sobie, że po jednej próbie się poddałam. Nawet kilka dni temu odważyłam się na ponowny test, bo przecież jesień może okaże się łaskawsza, a potpourri pokaże swoje piękne oblicze… i tylko niezłomną siłą woli powstrzymałam się przed tym, by nie pobiec do łazienki zmywać żrącej chemii ze skóry. Miałam nadzieję, że może tym razem zapach rozkwitnie i pokaże całe swoje piękno, że pojawi się urzekająca baza, że zapach uwiedzie, może omami, rozwinie skrzydła. Marzenie ściętej głowy.

Nos: Olivier Pescheux
Skład:
Nuta głowy: zielona mandarynka, grejpfrut, cytryna, petit grain
Nuta serca: goździki, cynamon, imbir, różowy pieprz, geranium, kwiat pomarańczy, lawenda
Nuta bazy: benzoin, paczula, fasola tonka

ryc.1. www.creatingperfume.com
ryc. 2. www.diptyqueparis.com

13 komentarzy:

  1. Nie znam, ale poznam; tylko najpierw muszę dorwać oryginał. :) Do niego ckni mi się bardziej; ale moc l'Eau de l'eau wydaje się być odpowiednia dla mojej skromnej osoby. Tylko ten eugenol...
    Co do potu.. królowa angielska też miewa wzdęcia. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Moim skromnym zdaniem oryginał lepszy - cynamonowy, świdrujacy w nosie (choc butli mieć bym raczej nie mogła, zbyt jednostajny to zapach).
    Eugenol... może tym razem moja skóra przepoczwarzyła zapach? Może na Twojej skórze rozpanoszą się najpiękniejsze goździki z cynamonem ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam próbki obu. Testy przede mną. Nadzieja żywa jest i ma się dobrze. Jak zawsze u mnie. :)
    Typowo letnimi zapachami w mojej kolekcji są Calamus, Atlas Cedar, Chene, wczesniej także Russian Caravan Tea. Oczywiście do tego dochodzą mniej typowo letnie zapachy: French Lover, Jaisalmer (który zdecydowanie lepiej się układa w cieple), Jade, Opus, Mahogany... A kiedyś latem uzywałam figowców na przykład, ale mi ta nuta przeszła zupełnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. O tak, Jade bardzo dobrze nosi się latem... i Aoud, i Black Tourmaline, Chaos, Zagorsk... Calamus raczy pachnieć na mojej skórze kremem do twarzy :/
    Ja generalnie nie mam podziału na zapachy letnie czy zimowe, po prostu czasem stwierdzam, że na upały przydałoby się... hmmm... coś, ale co dokładnie? nie pytaj ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ależ jasne, że na upały przyda się coś! Zgadzam się z tym bezdyskusyjnie.
    A że "coś" nie oznacza rzadkiego świezucha to inna kwestia. Na upały coś, na mrozy coś, na deszcz coś, na suszę coś, na zmianę pogody coś, na stała temperaturę coś, na skoki ciśnienia coś i w ogóle zawsze coś. Powiem nawet, że wiele cosiów. :)))
    (odwala mi, trzeci dzień nie śpię)

    OdpowiedzUsuń
  6. Sabb, Ty to chyba jakiś android jesteś ;) Mam jednak nadzieję, że nie śpisz z własnej nieprzymuszonej woli, a nie dlatego, żeś zaprzężona w kierat i oddajesz się "przyjemności" pracy.
    A wracając do głowienia się nad cosiem... głowie się nad cosiem Odinowym - Century i chyba się złamię. Tak dobrze śpi się w jego oparach (to tak na zachętę ;)). W ogóle rozważam kilka cosiów na każda pogodę i stan ducha.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ej, Ty na serio uważasz, że mnie do Century trzeba zachęcać? :>
    Nie mam ich jeszcze, bo jeszcze nie dotarły do Polski (i czekam na swoją zniżkę w Galilu ;)), ale zakup postanowiony. Teraz tylko knuję w kwestiach technicznych. :)
    Mnie się marzy tyle cosiów, że aż strach. Będę skakała na IndieScents. :/ Tylko nie wiem jeszcze kiedy. I nie wiem, czy robić dokumentację fotograficzną spiżarni po aktualnych dostawach, czy po kolejnych.

    OdpowiedzUsuń
  8. Wcale tak nie uważam, ja tylko mówię, że świetnie się w nich śpi ;) A odrobinkę snu by Ci się przydało.

    A ja nie mam jak przyłączyć się do wspólnych zakupów, możliwości odlewkowania też jakieś małe. Na szczęście na liście co nieco do kupienia jest, zatem powoli mogę realizować plany.

    Jeżeli o mnie chodzi, zdjęcia mogą być po aktualnej "dostawie", a potem po kolejnej ;) ale wiem, że dużo z tym roboty. Zrobisz, jak Ci będzie wygodniej i kiedy będziesz miała czas :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Wesołych Świąt 2010 roku!

    OdpowiedzUsuń
  10. Słuchaj, w razie czego możemy zamówić z IndieScents na Twój adres, odlejesz sobie co trzeba i odeślesz mi resztę. To pewnie nawet ekonomiczniej wyjdzie.

    OdpowiedzUsuń
  11. Syneloi - dziękuję i wzajemnie :)

    Sabb, o jeżu kolczasty, ja się boje, że takiej odpowiedzialności nie udźwignę. Czy ja nie umrę ze strachu, że coś z flaszkami się stanie po drodze do mnie, a potem do Ciebie?

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja umieram. Za każdym razem. I za każdym razem nieskutecznie, na szczęście. :)))
    Pomyśl. Jestem w stanie wszystko zorganizować i podać Twój adres po prostu. Albo Ty organizuj i pchnij potem do mnie.

    OdpowiedzUsuń
  13. Sabb, tym razem sobie odpuszczę, ale może zmienię zdanie razą następną ;)

    OdpowiedzUsuń