2011/01/27

… aromat starej, dębowej beczki…

Kiedy byłam młodsza (dużo!), zastanawiałam się, jak można pić czerwone wytrawne wino. Wtedy co najwyżej kilka kropli słodkiego, białego próbowałam sobie przyswoić, krzywiąc się niemiłosiernie. Po jakimś czasie „dojrzałam” do białego wytrawnego, dużo przecież łagodniejszego od swojego krwistego brata. Na czerwone nadal krzywo łypałam, ale powoli przekonywałam się do jego półwytrawnej wariacji. W końcu zaczęło mi smakować. Jak sami się domyślacie, to był już tylko krok do uwielbienia czerwonego wytrawnego, które ostatecznie stało się moim ulubionym. Dotyk szkarłatnych kropli na języku, ich barwa w pękatym kielichu, niezapomniany dźwięk odkorkowywanej butelki, a przede wszystkim bogaty smak i niepowtarzalny zapach. Ta cierpka nuta, garbnikowy cień, wyłapywanie na podniebieniu niuansu czarnych porzeczek, smaku gorzkiej czekolady, może krzty wanilii, ziarenka pieprzu, a nawet dalekiego mgnienia fiołków, intensywny aromat starej, dębowej beczki…


I kto by kiedyś pomyślał, że Ci, co specjalizują się w wytwórstwie wina, zajmą się kreowaniem perfum? Perfum zamkniętych we flakonie idealnie imitującym „opakowanie” na trunki wyskokowe produkowane z winogron. Tylko dla porządku dodam (bo już sami zgadliście na pewno, co mi po głowie chodzi), że tematem dzisiejszej „pogadanki” będzie Le Boise Ginestet.
Chciałabym napisać na ten temat wiele. Niestety, nie mogę. Nie chodzi o opór materii w postaci moich szarych komórek, a o to, że kompozycja, o której chcę Wam opowiedzieć, jest… no jest, jaka jest.


Otwarcie Le Boise jest cudowne. Doskonale wytrawne, wręcz odrobinę cierpkie, mocno drzewne, dymne, spryskane dobrym, wytrawnym czerwonym winem, obsypane wiercącymi w nosie przyprawami. Wyraźnie czuć od pierwszego momentu drewno – szorstka dębina znana mi z Chene Lutensa i cedr. Ten początek jest ciemny, nie czarny, ale na granicy szarości. Gdzieś tam w tle mignie smużka kadzidła, delikatna, nieinwazyjna, ale stawiająca kropkę nad „i”. Niestety, ten piękny akord znika dosłownie po kilkunastu sekundach, po czym zapach uspokaja się, robi się miękki, delikatny, przyskórny. Nadal dominantą są akordy drzewne, tym razem jednak te łagodne, kremowe (mój nos upiera się przy gwajaku i sandałowcu), lekko słodkie, na bazie z leniwego piżma i w chmurce różowego pieprzu. Można by zamknąć oczy i dać się Le Boise przenieść w inny świat. Można by. Ale…
Ogromną wadą zapachu jest jego moc, a w zasadzie brak mocy, niewielka trwałość na skórze… i zbyt szybkie mijanie faz: kilkunastosekundowe otwarcie, które dosłownie w mgnieniu oka przechodzi w fazę rozwoju na skórze, polegającą na wygasaniu szorstkości, cierpkości, na wysładzaniu. Faza druga trwa kilka minut… a potem staje się jeszcze bardziej miękką, łagodną, okraszoną lekką słodyczą bazą. Tak po prostu. Brak rewolucji, totalnej odmiany. Następuje tylko i wyłącznie wyciszenie. A potem nawet i tego brak. Zapach w zasadzie znika ze skóry.
Zostaje tylko niedosyt, brak spełnienia, głód, nieugaszone pragnienie. Bo zapach naprawdę jest wyjątkowo piękny. I chciałoby się go więcej i więcej, chciałoby się go czuć, jak unosi się znad skóry, jak otacza swojego nosiciela lekką chmurą, jak mami, czaruje.
Gdyby tylko ta kompozycja była mocniejsza, trwalsza, wolniejsza na skórze, nie oparłabym się jej w żaden sposób. Musiałabym mieć to cudo zamknięte w rewelacyjnym flakonie na własność. A tak? Mogę sobie tylko popsioczyć, że zmarnowano taki potencjał, że nie wykorzystano szansy…


Rok: przed 2003
Nos: Gilles Toledano
Nuty zapachowe: drewno, przyprawy, wanilia

ryc. 1. www.orkunsoylu.com
ryc. 2. www.luckyscent.com

5 komentarzy:

  1. Mnie brak rewolucji nie przeszkadza. Mógłby sobie Le Boise trwać w bezruchu: łagodny i przyjazny.... Ale on nie chce trwać. Znika zbyt szybko i to mnie wkurza. Choć flakon i tak mam, bo zapach uwielbiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie brak rewolucji też nie przeszkadza, bo sporo kompozycji na mojej skórze zachowuje się właśnie tak, zatem przywykłam. A co do trwałości? No właśnie to najbardziej mnie - powiem brzydko - wpienia, bo taki potencjał, taki ładny zapach poszedł w diabły. Dlatego jednak flakonu nie zanabędę :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie znam.. W ogóle Ginetest jeszcze ne stanął na mojej drodze.Żałuję i obiecuję poprawę przy najbliższej sposobności. ;)
    Ale przyznam, że też wyobrażałam ów zapach sobie jakoś dosyć mocno winny. Czyli mam się nie sugerować niczym (a flaszką [tym razem słówko w pełni uzasadnione ;) ] zwłaszcza)?
    W końcu tego typu rozczarowania bywaja naprawdę mało przyjemne. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiedźmo, wino, a w zasadzie jego kilka kropli, wyczuwam, ale tylko przez kilka pierwszych sekund. Ten pierwszy akord jest taki, że aż mnie z zachwytu zatkało. Niestety, bardzo szybko pierzchło to wrażenie, na szczęście zastąpiło je inne, także piękne. Zatem, absolutnie nie nastawiaj się na zapach wina. Nie obiecuj sobie nawet (na wszelki wypadek) tych kilku pierwszych sekund.
    Ja się nastawiałam na dużo dębiny, a dostałam tylko jej króciutkie mignięcie (choć Sabb pisała w recenzji, że w ogóle dąb się na jej skórze nie pojawił). Zatem nie nastawiaj się, ale próbuj :)

    OdpowiedzUsuń