2013/09/06

Gdzie ona, gdzie?

Kiedy po raz pierwszy wącham perfumy, a potem je testuję, nie patrzę na skład, a staram się odgadnąć poszczególne składniki, wyłapać je, wyłuskać. No bo to cała frajda. A przy okazji jaka radość, gdy z łatwością (mniejszą lub większą), rozpoznaję kolejne brzmienia. Niby oczywista oczywistość. Często robię też notatki, żeby zapamiętać pierwsze wrażenia, poszczególne nuty, akordy. A potem dopiero sprawdzam podane przez producenta nuty i zachwycam się (albo i nie) umiejętnością (tudzież jej brakiem) mojego drogiego, sterczącego z twarzy nosa do właściwego rozpoznawania tego, co zostało mu zaserwowane pod nos.

Wszystko pięknie, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Ale jak łatwo się domyślić, czasem (na szczęście rzadko) to co czuję, nijak ma się do tego, co czuć powinnam (zaznaczam, że i tak to, co czuję, jest dla mnie ważniejsze niż jakieś rozpiski producenta, bo przecież każda skóra reaguje inaczej, podbija inne nuty, tłamsi kolejne). I pisząc "nijak", naprawdę "nijak" mam na myśli. 

I ostatnio miałam właśnie taki mały zgrzyt. Nawet nie mały. Zapodałam sobie dawkę odpowiednią Vetiver Fatal Atelier Cologne i... i przez chwilę myślałam, że albo ktoś mi podmienił fiolki (chochlik jakiś wredny), albo w sklepie do atomizerka przykleili mi niewłaściwą metkę. Ale nie, to nie pomyłka.

Jednak zanim do rzeczy: założyciele Atelier Cologne, Sylvie Ganter i Christopher Cervasel, obrazują każdy zapach króciutką opowiastką. Ta dla Vetiver Fatale brzmi tak: 

"He was alerted immediately and called on the case, another diamond stolen mysteriously. The moment he opened the dossier, a smile sparked in his deep eyes as he recognized her signature mark. He took one of his passports, burned the file and began the pursuit. This time she wouldn't get away..."


Czyli mamy policjanta, w założeniu, nieziemsko przystojnego policjanta, zakochanego w złodziejce. No cóż poradzić, chemia!

Vetiver Fatal z wetywerią ma tyle wspólnego, co ja z Ryszardem Lwie serce. Czyli niewiele, bardzo niewiele. Otwarcie jest cytrusowe, słodkawo-cytrusowe z tylko odrobiną zielono-ziemistej wetywerii w dosłownie pierwszych sekundach. Od razu wyczuć też można łagodny cedr i... kokos. W pierwszej chwili pomyślałam, że jak nic wącham kolejną wersję drzewka figowego z laktonowo-kokosowymi niuansami i zaledwie kilkoma zielonymi listkami zerwanymi prosto z najniżej wiszącej gałęzi. Aromat jest słodkawy, mleczno-kremowy.

Im bliżej serca, tym więcej słodkich owoców: nabrzmiałych od soku śliwek i mocno dojrzałych fig, że o łagodnych, słodkawych cytrusach nie wspomnę. Albo mój nos jest przewrotny, albo to wina mojej skóry, ale wetywerii nie ma tu nawet jednego źdźbła, choćby i suchego. Jedyne zielone elementy układanki to liście fiołka, które poza zielonym, lekko wodnistym halo stroją się w pudrowe woalki.

No nic, czekam na bazę, bo przecież oud. Jaki oud? Nie ma nawet kropli! Czyli jak łatwo sobie wyobrazić zawód potęguje się z każdą mijającą chwilą. Na szczęście cedr jest całkiem przyjemny i delikatne, miękkie, kremowe owoce, a jak się naprawdę mocno wwącham w skórę, to wreszcie jestem w stanie wyczuć to jedno, marne ździebełko upragnionej wetywerii, ale dosłownie jedno, liche takie i rozmoczone. Przy kolejnym wwąchiwaniu znika. Jak ta złodziejka, co ja ściga policjant. No nie wiem, może "nie chodzi o to, by złowić króliczka, ale by gonić go"...?

I nie mogę zwalczyć swojej wyobraźni. Bo wąchając Vetiver Fatal zamiast policjanta przystojnego, o ciele Adonisa i spojrzeniu topiącym niewieście serce, widzę co najwyżej takiego:


I szczerze, gdybym nie nastawiała się na bardziej wetyweriowe szaleństwo, nawet by mi się zapach mógł spodobać. Ale zawód robi swoje, a jak jeszcze nie znalazłam w kompozycji oudu, który powinien tam być, to już w ogóle kręcę nosem. I tym miłym akcentem kończę na dziś.  


Rok: 2012
Nos: Jerome Epinette
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: bergamotka, sycylijska cytryna,  gorzka pomarańcza
Nuty serca: kwiat pomarańczy, liście fiołka, figa
Nuty bazy: wetyweria, cedr, oud


5 komentarzy:

  1. Uch, jak znajomo brzmi Twoja recenzja! :) Ponieważ miałam bardzo podobne wrażenia ofnośnie tego zapachu. Ale wiesz co? Zanim przetestowałam VF naskórnie, starannie obwąchałam nasączony nim blotter we wrocławskiej filii Quality. I zachwyciłam się, ponieważ wyczułam na nim zarówno dymną lekko ciemną wetywerię, jak i oud. Całość przedstawiała się niezwykle intrygująco. Dlatego tak silne było moje rozczarowanie podczas normalnych testów. :/
    Frustrujący zapach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że mnie rozumiesz ;) Miałam to samo - na papierku wetyweria i dymy, i oudy. Na skórze to już zupełnie inna historia (niestety).

      Usuń
    2. Niby wiadomo, że żądania testów konsumenckich podczas prac nad perfumami niszowymi nie dość, że zakrawają na herezję (choć nie zdziwiłabym się, gdyby je tu czy ówdzie uskuteczniano; tylko po cichu), to jeszcze byłyby zaproszeniem bezczelnej komerchy do świata piękna ale - kurczę! - wypadałoby najpierw sprawdzić, czy perfumy na skórze "przeciętnego noszacza" pachną tak, jak twórcy sobie założyli!
      To byłam ja, specjalistka w tworzeniu tasiemcowych zdań. ;)

      Usuń
    3. Ja bym się nawet poświeciła dla nauki, czyli mogłabym zostać takim testerem. W ramach zapłaty mogłabym przyjąć buteleczkę każdego, pięknie pachnącego na mnie soczku ;)
      Lubię Twoje tasiemcowe zdania ;)

      Usuń
  2. No cóż, w końcu to wetiwer fatalny ;-) A propos oudu w perfumach, polecam tę notkę https://www.facebook.com/pages/Scent-and-Chemistry/263202847040070?hc_location=stream. Daje do myślenia...

    fqjcior

    OdpowiedzUsuń