2013/08/07

Ambrowe cudo

Uwielbiam wpadać do sklepu firmowego Le Labo na Elizabeth Street i wąchać, co popadnie (zastrzegam, że nie obwąchuję współwąchaczy i obsługi, czyli z tym "co popadnie" jednak się hamuję). Świece są cudowne, zapachy do wnętrz nieziemskie. Że o samych perfumach nie wspomnę! Mają też takie miłe coś na ladzie - nazwijmy to zapachowym podręcznikiem (choć tak na chłopski rozum bardziej przypomina to zestaw małego chemika vel małego perfumiarza), a w nim około czterdziestu malutkich buteleczek z surowymi składnikami perfum. Zatem ostatnio wąchałam (po raz kolejny) całe mnóstwo cudowności. Od wanilii i jaśminu zaczynając, a na kastoreum i cybecie kończąc. A czego nie było w owym podręczniku, też powąchałam: nad ladą wiszą półki, a na nich stoją w równych rzędach dziesiątki butelek i buteleczek z cudownymi ingrediencjami, które obsługa z uśmiechem na twarzy zdejmuje i podtyka pod nos. 


Chcę tam zamieszkać!

Zatem najpierw zaserwowałam sobie olfaktoryczną przystawkę, a potem przyszedł czas na danie główne, czyli przy okazji po raz kolejny przetestowałam co nieco.

Labdanum 18 Le Labo to kompozycja w całości balsamiczna. I ambrowa. Ma bardzo przyjemny, gładki, kolisty kształt, który przetacza się po skórze tak, jakby się przetaczał po języku, by wypychać po kolei najpierw prawy policzek, potem lewy. A potem od nowa. I jeszcze raz.


Tu nic nie jest przypadkowe. Gęste, lekko kadzidlane labdanum, czekoladowa, sucha paczula, wszystko to na gęstym kastoreum i cybecie (wcale nie w swoich najgorszych wydaniach, a takich, co to zapierają dech w piersiach i zostawiają wąchacza w niemym zachwycie oraz z niezbyt "wyjściowym" wyrazem twarzy, czyli otwartą buzią). Wanilia przypomina tę z Patchouli 24. Jest gęsta, słodka (ale niejadalna) i pikantna jednocześnie, kremowa. Czasem puchnie, potem znowu kurczy się. Szczególnie widoczne jest to podobieństwo, gdy wwącha się w skórę i zacznie rozbierać zapach na czynniki pierwsze. I wtedy dostrzega się ciemny, brunatny, dymny, o skórzastej aurze dziegieć brzozowy. A jak pięknie komponuję się on z migdałowo-kumarynową tonką. Aż się mruży oczy z zachwytu i mruczy z rozkoszy.

Kiedy ponownie zaczynam się zastanawiać nad tym, co czuję, dociera do moich nozdrzy nuta cynamonu. Nie za dużo, czyli nie tyle, by poczuć świąteczny piernik, jednak wystarczająco, by kompozycja nabrała kolejnego wymiaru. 

Piękna drzewno-zwierzęca baza, niezmiennie balsamiczna, nadal okrągła zatacza na skórze koła, przetacza się powoli, leniwie. O ile początek może być ostrzejszy, tak schyłek zapachu jest zdecydowanie kojący i miękki. Z czasem staje się też bardziej zmysłowy, uwodzicielski.



Zapach ten bardzo przypomina Musc Ravageur od Frederica Malle (podobna krągłość, zmysłowość). Ale czy to dziwi? Przecież stworzył je ten sam, wspaniały nos.

Rok: 2006
Nos: Maurice Roucel
Nuty zapachowe: labdanum, tonka, wanilia, kastoreum, cybet, cynamon, dziegieć brzozowy, paczula


4 komentarze:

  1. Zazdroszczę i też chcę tam zamieszkać - brzmi i wygląda to baśniowo.
    Kompozycji Le Labo nie znam wcale, więc dodam tylko, że po twoim opisie brałabym w ciemno to Labdanum. ;>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze, to sama sobie zazdroszczę i niestety boleję nad faktem, że za rok moje szczęście się skończy :/ Ale postaram się zauważać w tej zmianie jakieś plusy dodatnie ;)

      Labdanum na pewno warte poznania :) (choć brania w ciemno chyba bym nie polecała, bo co, jak się jednak nie spodoba? ;) )

      Usuń
  2. Ja muszę przyznać, ze mnie Labdanum podoba się bardziej, niż MR. Ale ogólnie żaden z tych zapachów na kolana mnie nie rzuca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie się chyba też Labdanum podoba bardziej niż MR. Jednak flakonu nie planuję kupować :)

      Usuń